Monthly Archives:marzec 2017

  • Sylwia Banasik cz. II: chcę się dzielić z innymi moją radością ze śpiewania

    sylwia banasik accantusWitam Was serdecznie w drugiej części marcowej Musicalnej rozmowy. Pierwszą możecie przeczytać tutaj. Tym razem Sylwia Banasik opisuje swoją przygodę ze Studiem Accantus, opowiada o kontaktach z fanami i – po raz pierwszy – o swoim dubbingowym debiucie. Zapraszam na wywiad.

    Musicalna: Studio Accantus. Jak tam trafiłaś?

    Sylwia Banasik: Byłam w Studiu Accantus zanim w ogóle zaczęło istnieć. Poznałam Bartka (reżysera studia), kiedy był jeszcze młodym chłopaczkiem, dzieciaczkiem. Połączyła nas wspólna pasja, którą odkrywaliśmy w Teatrze Tańca i Muzyki Tintilo. Pewnego dnia Bartek stwierdził, że będzie nagrywać i pożyczył od taty mikrofon. Pierwsza piosenka, którą razem nagraliśmy, pochodziła z Tańca Wampirów. Zaśpiewałam ją w duecie z jego bratem Jarkiem Kozielskim. On grał wampira von Krolocka, a ja Sarę i było to sławne Na orbicie serc. Od początku bardzo mi się to spodobało, wtedy nagrania puszczaliśmy głównie rodzicom, ku ich uciesze. I tak nam popołudnia mijały na nagrywaniu. Piosenek nie do opublikowania i nieopublikowanych jest wiele. Zanim zaczęliśmy myśleć o tym, żeby je pokazywać światu, minęło trochę czasu. Najpierw wrzucaliśmy nagrania audio, dopiero później wideo, wtedy ruszył z kopyta kanał youtubowy. Od początku to była zajawka i fajna zabawa, a teraz zaczęło się to przeradzać w naszą pracę. Nie może być nic lepszego, bo robimy to, co lubimy.

    Która piosenka była najbardziej wymagająca, sprawiła najwięcej trudności?

    Bartek na pewno znałby odpowiedź na to pytanie w trybie natychmiastowym (śmiech). Na pewno najcięższe są takie nagrania, które trzeba zrobić, a jest się chorym albo ma się gorszy  dzień. Wiadomo – środa jest bezlitosna. Jest raz w tygodniu i nie ma możliwości jej przesunąć. Nauczeni doświadczeniem staramy się robić nagrania z wyprzedzeniem, ale nie zawsze się to udaje. I tak było z milionowym Tylko jedno życie masz. Byłam chora, miałam zapalenie krtani, zebrałam się w sobie i jakoś zaśpiewałam, ale pamiętam, że dużo mnie to kosztowało. Wiadomo, są piosenki, nad którymi musimy trochę bardziej popracować, w których mamy problemy. A są też takie, które pasują do nas jak plasterek i zdarza się nagrać całość w jednym ujęciu. Nie ma na to reguły.

    Masz swoją ulubioną?

    Czytaj dalej…

  • W jego oczach – Jekyll&Hyde

    jekyll&hydeZ kimkolwiek bym nie rozmawiała o tym musicalu, każdy był nim zachwycony. Mówili, że świetna historia, piękna muzyka, fajne efekty. Nie mogłam już się doczekać, więc postanowiłam iść na Jekyll&Hyde jeszcze w marcu, jako drugi spektakl w tym miesiącu. Szczególnie, że z okazji 50. spektaklu Teatr Muzyczny w Poznaniu przygotował dodatkowe atrakcje dla widzów. O zlocie fanów z pewnością Wam jeszcze napiszę, dzisiaj zapraszam na recenzję musicalu Jekyll&Hyde.

    Zło jest w każdym?

    Odwieczna walka dobra ze złem była tematem, który zastanawiał ludzkość od początku jej istnienia. Szczególnie, jeżeli dochodziło do niej wewnątrz człowieka. Nad tym tematem pochyla się także dr Jekyll – pracuje nad miksturą, która wydzieli w człowieku tę złą część. Przez te badania niemal wszyscy uważają go za dziwaka – z wyjątkiem najbliższych mu osób, w tym jego narzeczonej Emmy. Jekyllowi nie udaje się przekonać rady szpitala, żeby pozwoliła mu eksperymentować na ludziach, w związku z tym postanawia przetestować swój eliksir na sobie. W ten sposób rodzi się Edward Hyde, który krok po kroku zaczyna panować nad lekarzem.

    Teatralne efekty

    Czytaj dalej…

  • Dlaczego warto iść na musical w pojedynkę?

    dlaczego-warto-iść-na-musical-w-pojedynkeWielokrotnie zastanawialiśmy się, dlaczego ludzie nie lubią musicali. Czasami uda nam się namówić kogoś, kto nie zna tego gatunku albo chce dać mu szansę. Co jednak w sytuacji, kiedy nie znajdziemy towarzysza? Zrezygnować z takiego spektaklu? Dzisiaj o tym, dlaczego warto iść na musical w pojedynkę.

    Sami wybieramy termin

    To zdecydowanie największy plus samotnego wyjścia. Szczególnie, jeżeli planujemy podróż do innego miasta. Nie musimy dostosować się do naszego towarzysza, do jego wolnego czasu czy urlopu. Zaglądamy tylko we własny kalendarz. To ważne głównie wtedy, kiedy zależy nam na konkretnej obsadzie. Dla mnie teraz jest to główne kryterium przy wyborze daty. Co w sytuacji, kiedy nasz ulubiony aktor gra w czwartek, a przyjaciółka może jechać jedynie w piątek? Przy samotnym wyjeździe ten dylemat odpada.

    Nie musimy się bać, że towarzyszowi się nie spodoba

    Ja niestety bardzo często tak mam i nie jest to dobre – jeżeli już uda mi się namówić koleżankę na wspólne wyjście, na musical czy recital, to potem uważnie obserwuję jej reakcje. Podoba się? Nie podoba? Żałuje? Może zmarnowałam jej wieczór i już więcej nie będzie chciała ze mną wyjść? Jak idziemy sami, problem znika. Liczą się tylko nasze odczucia i reakcje.

    Sami wybieramy tytuł

    Czytaj dalej…

  • Nie trzeba łez, Argentyno – Evita

    Evita
    Evita, fot. R. Lak

    Jest wiele musicali, które zobaczyłabym jeszcze raz. Głównie dlatego, że tak mnie zachwyciły. Był jednak taki, który, mówiąc wprost, niesamowicie mnie zmęczył. Widziałam go w czasach, kiedy nawet nie śniło mi się o blogu i musicalowych podróżach. To jeden z najczęściej wystawianych musicali na świecie, więc postanowiłam dać mu drugą szansę. Starannie wybrałam obsadę i w Dzień Kobiet, w ramach prezentu, sprawiłam sobie bilet na Evitę. Zapraszam na recenzję.

    Evita wiecznie żywa

    Evita to musical biograficzny, opowiadający historię Evy Perón. Kobieta wywodziła się z biedoty, w wieku 15 lat trafiła do Buenos Aires, gdzie pracowała jako aktorka, potem została żoną Juana Perona, przyszłego prezydenta Argentyny. Musicalowi daleko jednak do słodkiego wychwalania jej osoby, głównie przez postać Che – narratora, który przeprowadza nas przez życie Evy, nie szczędząc ironicznych komentarzy. Na początku widzimy więc sceny z pogrzebu Evy i naród pogrążony w żałobie, by za chwilę cofnąć się do początków jej kariery, kiedy jako nastolatka była gotowa na wszystko, byle tylko osiągnąć swój cel. Podczas całego musicalu miałam mieszane uczucia – jaka naprawdę była Evita? Czy jej fundacja, solidaryzowanie się z biednymi wypływały z potrzeby serca, czy były tylko jedną z dróg, prowadzących do obranego wcześniej celu? Czy dzieci, śpiewające „o święta Evo” naprawdę wiele jej zawdzięczały? Historia Evy, zgrabnie przeplatana narracją Che, zdecydowanie zmusza nas do refleksji.

    Na pierwszym planie

    Czytaj dalej…

  • Jakie jesteśmy w piosenkach?

    Witam Was w Dniu Kobiet. Od rana wszędzie bukiety tulipanów i przemiłe życzenia. Tutaj też nie może ich zabraknąć. Postanowiłam dzisiaj wyodrębnić kilka cech kobiet, które wynikają z… piosenek musicalowych. Oczywiście, to w dużej mierze uproszczenie. Miło jest jednak posłuchać czegoś dobrego.

    1. Czujemy się piękne, kiedy jesteśmy kochane

    2. Nasze piękno sprawia, że mężczyźni tracą głowę

    3. Marzymy, aby choć czasem poczuć się jak w bajce i znaleźć tego jedynego

    4. Potrafimy kochać mocno, nawet jeżeli wiemy, że to nie będzie trwać wiecznie

    5. Umiemy dokonać niemożliwego

    Ja w tym dniu chcę Wam życzyć, drogie Panie, odwagi w spełnianiu marzeń. Nawet tych, które wydają się nierealne i z kosmosu. Takie też się spełniają. Uwierzcie mi na słowo.

  • Sylwia Banasik: przydałby mi się zmieniacz czasu

    sylwia banasik
    fot. Kamil Szczurowski

    Witam Was serdecznie w marcowej Musicalnej rozmowie. Tym razem moim gościem jest osoba, która do tej pory jako jedyna swoim śpiewem doprowadziła mnie do łez. Gra w musicalach, nagrywa piosenki, śpiewa na recitalach. A ja miałam szczęście słyszeć ją we wszystkich tych odsłonach i, uwierzcie mi, w każdej zachwyca. Rozmawiałyśmy o tym, dlaczego porzuciła karierę koszykarki, czemu nie słychać jej w radiu i czy trudno strzela się z kuszy. Przed Wami Sylwia Banasik – zapraszam na wywiad.

     

    Musicalna: Pamiętasz swój pierwszy występ na scenie?   

    Sylwia Banasik: Tak, pamiętam go bardzo dobrze. To pod jego wpływem zdecydowałam się skupić na śpiewaniu i muzyce. Wcześniej byłam bardzo zapaloną koszykarką, która miała wielkie koszykarskie marzenia. W moim rodzinnym miasteczku miałam swoją drużynę. Zdobywałyśmy nagrody, puchary, wygrywałyśmy turnieje. Przełomowym momentem było, kiedy wujek namówił moich rodziców, żeby zgłosili mnie do programu Od przedszkola do Opola. W końcu każde dziecko trochę śpiewa, prawda? Wtedy jeszcze piosenek uczyła mnie moja mama, która się na tym niestety kompletnie nie zna. Ale robiła to z pasją i pełnym zaangażowaniem, dlatego ostatecznie wszystko się udało. Trafiłam na odcinek z Mają i Andrzejem Sikorowskimi. Mój pierwszy występ był przed ogromną publicznością, bo w telewizji, więc zaczęło się hucznie.

    Czyli zaczęło się trochę przez przypadek?

    Trochę tak. Ja byłam dosyć stara jak na ten program, na górnej granicy dozwolonego wieku. Miałam 9-10 lat. Nie sądziłam, że mogę cokolwiek w tym odcinku zdziałać, a okazało się, że go wygrałam. To był wielki szok. Pamiętam, że przed samym ogłoszeniem wyników mama mówiła: stań gdzieś z tyłu, bo Ty taka wysoka jesteś na tle tych dzieci. Chowałam się, żeby nikogo nie zasłaniać, kiedy okazało się, że jednak muszę wyjść przed grupę. Zwycięstwo to była wielka radość i motywacja, żeby zacząć coś z tym śpiewaniem robić.

    I zaczęłaś?

    Zaczęłam. Tak naprawdę wszystko zawdzięczam moim rodzicom. To oni od początku wierzyli we mnie i inwestowali swój czas i energię, żeby mnie kształcić w tym kierunku. Mama zapisała mnie na lekcje wokalu i raz w tygodniu woziła na prywatne zajęcia do pana Piotra Hajduka. Potem zapisała mnie do szkoły muzycznej, woziła na castingi, konkursy. Poświęciła mi mnóstwo czasu i będę jej wdzięczna do końca życia, bo odkryła we mnie pasję.

    Czyli przygoda na scenie zaczęła się wcześnie?

    Bardzo wcześnie. I na scenie, i ze śpiewaniem, i z musicalem. To zabawne, ale w ogóle nie wiedziałam, czym jest musical, a już startowałam w pierwszych castingach do niego (śmiech). Nie znałam kompletnie tej formy, nie wiedziałam, co się dzieje, miałam lat 11 i zgłosiłam się na casting do Akademii Pana Kleksa. Niestety nie udało się zagrać w tej sztuce, ale wzięłam udział w przygotowaniach, nauczyłam się całego materiału. Było to dla mnie fajne doświadczenie i złapałam musicalowego bakcyla. To spowodowało kolejną lawinę i chęć nauki już stricte sztuki musicalu. Trafiłam na deski Teatru Muzycznego RAMPA. I praktycznie od dwunastego roku życia grałam w dziecięcych spektaklach muzycznych. Dawało mi to mnóstwo satysfakcji, ale też warsztat, który w tym wieku ciężko gdziekolwiek zdobyć.

    Pierwsza rola na scenie?

    Czytaj dalej…

Close