Monthly Archives:luty 2018

  • Ty nie myśl, że dasz mi abonament na szczęście

    abonament na szczęście
    fot. Teatr Miejski w Lesznie

    Ty nie mów do mnie w romantycznej walucie, Ty bardziej praktycznie do mnie mów – tak pisała niezapomniana mistrzyni słowa, Agnieszka Osiecka, której twórczość od lat inspiruje. Za słowami Osieckiej zawsze kryje się coś więcej. Dlatego Abonament na szczęście, który możemy zobaczyć w Teatrze Miejskim w Lesznie, nie jest zwykłym spektaklem. Dla mnie był on przede wszystkim niesamowitym przeżyciem. I czymś, co pozostawiło w moim sercu trwały ślad.

    Gorzka historia życia

    Trudno określić gatunek Abonamentu. Nie jest on musicalem, nie jest też spektaklem typowo dramatycznym. To spektakl muzyczny, w którym piosenki dopowiadają to, czego już nie da się inaczej wyrazić. Główna bohaterka, kobieta po przejściach, opowiada historię swojego życia i dzieli się z widzami przemyśleniami. Zwraca się bezpośrednio do nich, dzięki czemu mogą poczuć się bohaterami spektaklu. Refleksje bohaterki są splotem jej życiowej historii i myśli filozoficznych. Życie kobiety nie było lekkie, naznaczone toksyczną matką i nawarstwionym lękiem. Mimo gorzkiego wydźwięku jest jednak element humorystyczny – ciotka Jadzia, która co chwila pojawia się w opowieści. Obrazuje ona typową mądrość wiejskiej kobiety (wspaniale podkreśloną akcentem aktorki), która w swej prostocie i humorze chyba najbardziej do nas trafia. 

    Wyrazić niewyrażalne

    Czytaj dalej…

  • Czarownice z Eastwick – próba medialna

    Świat musicalowy żyje ostatnio głównie nową premierą Teatru Syrena. Czarownice z Eastwick to tytuł, który przewija się już od wielu miesięcy. Nie będzie to zwyczajna premiera, bo rozpocznie nowy etap w życiu warszawskiego Teatru Syrena – jako teatru muzycznego. „Czarownice z Eastwick to hit West Endu, który jeszcze nie był w Polsce zrealizowany. Cieszę się, że możemy, we współpracy z Cameronem Mackintoshem zaprosić Państwa na polską prapremierę i odrobić kolejne zadanie domowe, które przed polskim musicalem było do odrobienia” – mówi dyrektor Teatru Syrena i reżyser produkcji, Jacek Mikołajczyk. Historia mieszkańców małego miasteczka, a głównie jego mieszkanek, przyciąga nas do teatru przede wszystkim obsadą. Olga Szomańska, Barbara Melzer, Tomasz Steciuk to nazwiska znane nie tylko najwierniejszym musicalowym fanom. „Rola Alex jest dla mnie ogromnym wyzwaniem wokalnym. Nie pracowałam w musicalu od ośmiu lat. W międzyczasie miałam spektakle muzyczne, natomiast ¾ mojego życia zawodowego śpiewałam z playbackiem bądź z muzykami tercet/kwartet, nie z dwudziestoma osobami na żywo. Kiedy dostajemy sygnał, to wszystko musimy zagrać równo. Dodatkowo mam wokół siebie wokalistki po szkołach musicalowych, które przez pięć lat systematycznie kształtowały swój głos. Ja jestem po szkole teatralnej. To mnie zmotywowało w końcu do pójścia na lekcje śpiewu” – opowiada Ewa Lorska, odtwórczyni roli Alex. Oprócz wokalu postaci są też dużym wyzwaniem aktorskim: „Gram osobę w moim wieku, ale z totalnie innymi doświadczeniami życiowymi. Przede wszystkim jest to rozwódka. Już pod tym względem jest to dla mnie wyzwanie” – mówi Paulina Grochowska, która zagra Sukie. Każdego wieczoru na scenie pojawi się dwadzieścia pięć osób, a nad spektaklem pracuje trzystu realizatorów. Po raz pierwszy od wielu lat w Syrenie będzie używany orkiestron, w którym zagra jedenastu muzyków.

    Próba medialna

    Kilka dni temu mogłam poczuć przedsmak całego spektaklu, na zorganizowanej przez teatr próbie medialnej. Zaprezentowano dwie sceny musicalu. Jak wypadły? Dla mnie fantastycznie. Pierwsza scena, tercet trzech głównych bohaterek (rewelacyjne wokalistki Olga Szomańska, Barbara Melzer i Paulina Grochowska), wywoływała głównie uśmiech. Czarownice to musical przede wszystkim o kobietach i ta kobiecość została w pełni ukazana właśnie w tej piosence, w której widzimy, na moje oko, typowy babski wieczór. Trzy kobiety, alkohol, słodkości i marzenia o tym idealnym mężczyźnie. Wszystko podane z humorem, przepięknymi głosami.

    Zgrana, zsynchronizowana scena w kościele małego miasteczka, zaostrzyła apetyt jeszcze bardziej. Różne charaktery, postaci zaakcentowane wyjątkowymi strojami i scenografia, której miałam okazję przyjrzeć się później z bliska, a do tego wpadająca w ucho muzyka. Musical czaruje mnie chyba przede wszystkim właśnie muzyką. Te krótkie fragmenty, które usłyszałam do tej pory, pozwalają stwierdzić, że będzie to naprawdę dobry spektakl. I z niecierpliwością czekam, aż w końcu zobaczę całość. Premiera już 3 marca!

    Kto wybiera się na Czarownice z Eastwick? Czekacie na ten musical?

  • Moje ulubione damskie głosy musicalowe – aktualizacja luty 2018

    Kilkanaście musicali temu przygotowałam listę, w której opisałam moje ulubione damskie głosy musicalowe. Często przy wyborze musicalu, kieruję się właśnie tym jednym kryterium – czy będzie grała w nim aktorka, którą uwielbiam słuchać. Barwy głosu poszczególnych osób są kwestią bardzo indywidualną i to, czy podobają nam się bardzo, czy wręcz przeciwnie, zależy od naszego gustu. Dla mnie głosy ulubionych wokalistek są czymś szczególnym, bo zapewniają mi niesamowite wrażenia estetyczne, czasem wręcz mam ciarki, kiedy mogę posłuchać ich na żywo. Przez te kilka miesięcy lista zmieniła się dość mocno. Przede wszystkim zniknęło podium. Zbyt wiele artystek biło się o pierwsze miejsca, a ja nie potrafiłam ich uszeregować. Niezmienne pozostało jedynie miejsce pierwsze. Wszystkie pozostałe aktorki przedstawiam w kolejności alfabetycznej.


    Marta Burdynowicz – kiedy pierwszy raz usłyszałam Martę w Zakonnicy w przebraniu, pomyślałam, że przede wszystkim ma bardzo ciepły głos. Idealnie pasował do kochanej siostry Marii Patryk lub dobrotliwej pielęgniarki Mary. Zupełnie inne oblicze i możliwości Marta pokazała jako Saraghina w Nine. I w tej wersji spodobała mi się najbardziej! Masz być Włochem było najlepszą piosenką całego musicalu, a jej mocne tony nadal czasami wybrzmiewają w moich uszach, przywołując niezwykłe wspomnienia. Czytaj dalej…

  • Mój sposób na udany dzień

    Każdy z nas swój dzień zaczyna inaczej. Z pewnością macie swoje zwyczaje i rytuały. O to, co sprawia, że ich dzień jest udany, zapytałam siedmioro aktorów musicalowych. Przedstawiam Wam pierwszy wpis z nowego cyklu Okiem aktora.

    Marta Burdynowicz: Udany dzień to dzień zaczęty, kontynuowany i pożegnany muzyką. Słucham jej naprawdę bez przerwy. Zepsute słuchawki potrafią skutecznie zepsuć mi humor. Uwielbiam, gdy od samego rana słońce zachęca mnie do opuszczenia domu. Uważam, że dzień bez śmiechu i uśmiechu jest dniem straconym, dlatego staram się jak najwięcej i jak najczęściej to robić. To najbardziej ekologiczna i pozytywna energia, jaką można zasilać siebie i innych.


    Maciek Podgórzak: Dzień nie może zacząć się bez kawy! To znaczy może, ale w początkowej jego fazie na pewno niewiele z niego skorzystam. Poza tym szczegółem nie mam klucza do udanego dnia. Chyba jedynym realnym sposobem jest motywacja, żeby czerpać z niego i wyciągnąć, ile się da. Ale przede wszystkim nie pędzić!

     


    Maja Gadzińska: Udany dzień obowiązkowo musi zacząć się od dobrej kawy. Jeśli do tego jeszcze świeci słońce, to właściwie niczego więcej mi nie potrzeba. Uczę się zauważać i cieszyć z każdej, najdrobniejszej rzeczy – ze śpiewu ptaków, pięknego widoku za oknem czy chwili błogiej ciszy. A jeśli mimo to czuję dołek lub spadek energii, to zawsze wspomagam się dopalaczami… w postaci ulubionych słodyczy.

     


    Kamil Zięba: Udany dzień to taki, którego zakończenie oznacza spokój i poczucie spełnienia. Kiedy wiem, że zrobiłem choć odrobinę dobra dla kogoś, ale i dla siebie – dla swojego umysłu i ciała. Jakie sposoby? Praca, którą lubisz, ciekawa książka lub serial, organizacja dnia, która pozwala na brak pośpiechu, dobre jedzenie, siłownia…

     

     


    Natalia Piotrowska: Sposobem na udany dzień jest to, żeby ten dzień był totalnie wolny. Rano siłownia, śniadanie z ukochanym, spacer po moim ulubionym Parku Szczęśliwickim i słońce, dużo słońca! Ważne, by nie trzeba było się niczym stresować.

     

     


    Janek Traczyk: Mój sposób na udany dzień to przestrzeganie zasady – najpierw praca, potem przyjemności. Jeśli mogę taki dzień sobie zaplanować, to najchętniej wstałbym w miarę wcześnie i rozpoczął od ćwiczeń fizycznych, potem dobre śniadanie (jeśli dzień luźny, to mogę sobie pozwolić na ulubiony serial w trakcie), następnie praca twórcza (pisanie piosenek, tekstów, ćwiczenia wokalne, praca nad autorskim musicalem). Gdy tak zacznę i w pierwszej połowie dnia pozałatwiam też trochę spraw (ważne telefony, odpisywanie na maile, wiadomości), to właściwie druga połowa dnia już jest skazana na bycie udaną.

    fot. Agnieszka Andrzejewska

    Anastazja Simińska: Udany dzień: zjeść omleta z masłem orzechowym, wypić mocną czarną kawę, założyć wygodne dresy i albo spotkać się z przyjaciółmi, albo pójść sama się zgubić na spacerze w parku, albo coś poćwiczyć, coby to był kolejny dzień w spełnianiu marzeń.

     

     

     

    Jaki jest Wasz sposób na udany dzień? Czy wypowiedzi Waszych ulubieńców zainspirują Was do zmian w życiu? 

     

  • Lutowy przegląd musicalowy

    W dziecięcej piosence śpiewamy: Idzie luty, kuj buty! Zima nam w tym miesiącu nie doskwiera na szczęście zbyt mocno, lutowy wieczór warto jednak spędzić w teatrze. Sprawdźmy, jakie propozycje mają dla nas teatry.

    Poznań

    Teatrze Muzycznym w Poznaniu zobaczymy MadagaskarZakonnicę w przebraniu, za to w Teatrze Wielkim  Skrzypka na dachu.

    Wrocław

    Teatr Capitol w tym miesiącu pokaże Frankensteina.

    Kraków

    Czytaj dalej…

  • Maja Gadzińska cz. II: najważniejszy jest człowiek po drugiej stronie kurtyny

    Maja Gadzińska
    fot. Marta Rosa

    W drugiej części Musicalnej rozmowy Maja Gadzińska opowiada o największych wpadkach na scenie, o typowym dniu w życiu aktora musicalowego i o tym, dlaczego nie chce być gwiazdą czerwonego dywanu.  Zdradza też, jaka była jedna z najlepszych decyzji, jakie w życiu podjęła. Zapraszamy. Pierwszą część wywiadu możecie przeczytać tutaj.

    Musicalna: Wpadki na scenie?

    Maja Gadzińska: No cóż… parę się zdarzyło (śmiech). Raz totalnie się ‘zagotowałam”, czyli nie mogłam powstrzymać śmiechu. Potrzebowałam dobrej chwili, żeby wziąć parę oddechów i poruszyć akcję dalej. Było to na spektaklu Avenue Q, który sam w sobie prowokuje do nieustannej zabawy i śmiechu. W którymś momencie jednej z lalek, która występuje w spektaklu (a dokładniej Żaczkowi Przyjemniaczkowi), odpadło oko. Kiedy to zobaczyłam i usłyszałam szmer na widowni, która sama ledwo mogła wytrzymać ze śmiechu, to ugięły się pode mną nogi. W takim momencie pojawia się tysiąc myśli na sekundę: jak to ograć, co powiedzieć, czy zareagować, czy jednak udawać, że wszystko jest ok? Im dłużej stałam jak wryta, tym bardziej publiczność zanosiła się od śmiechu, a ja czułam, że sama też zaraz nie wytrzymam i wybuchnę. Aż w końcu wypaliłam do Żaczka (zupełnie poza scenariuszem): Żaczku, wszystko w porządku? Na co usłyszałam odpowiedź: Nie no…. coś mnie oko boli. I w tym momencie pękłam. Widok tej lalki bez oka i reakcja publiczności sprawiły, że zgięłam się w pól i prawie zsikałam na scenie ze śmiechu. Mimo że dziś wspominam to z ogromnym rozbawieniem, to stwierdzam, że była to jedna z najtrudniejszych do opanowania sytuacji w mojej karierze. Miałam jeszcze małą wpadkę w Ghoście, gdzie na III próbie generalnej z publicznością nie przesunęłam elementu scenografii i praktycznie zdradziłam mechanizm jednej z najważniejszych sztuczek w całym przedstawieniu. Pamiętam, że dostałam wtedy porządny ochrzan od reżysera, oczywiście zasłużenie. Ale tak naprawdę byłam wdzięczna losowi, że nie stało się to na premierze. Dostałam nauczkę i wiedziałam, że ten fatalny błąd popełniłam pierwszy i ostatni raz. Kolejna z wpadek to klasyka gatunku, czyli zapomnienie tekstu. To było w Lalce, robiłam zastępstwo. Miałam krótkie, czterowersowe zdanko, jedyne do zaśpiewania w całym spektaklu. Pamiętam, że bardzo chciałam dobrze wypaść, wejść z ogromną energią… przyszło, co do czego, wzięłam wdech i… DZIURA! Złapałam się w połowie… z czterech wersów zaśpiewałam dwa… Chociaż wiem, że takie rzeczy się zdarzają, to okropnie się tego wstydziłam. To chyba najgorsze wpadki… póki co. Chociaż mam nadzieję, że zbyt wiele ich już nie będzie (śmiech).

    Masz ulubiony musical?

    Czytaj dalej…

  • Wszystko jest dobre w miłości

    Wszystko jest dobre w miłościBardzo lubię koncerty musicalowe. W miarę możliwości jeżdżę na nie często, szczególnie, gdy śpiewają w nich moi ulubieni musicalowi artyści. Nowa Scena w Bydgoszczy jest inicjatywą wyjątkową. Powstała z miłości do musicalu i do rodzinnego miasta Judyty Wendy, jej założycielki. Na tych koncertach byłam już dwa razy i mam nadzieję, że pojawię się jeszcze nieraz. Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o ostatnim – Wszystko jest dobre w miłości.

    Miłość jest chyba ulubionym motywem twórców. Od starożytności wszyscy pisali i śpiewali o miłości. Takich utworów powstaje dużo również dzisiaj. W naszej głowie jednak wciąż znajdują się klasyki z lat 60 i 70. Właśnie te hity postanowili przypomnieć nam artyści w swoim występie. I muszę przyznać, że był to występ, który zrobił na mnie duże wrażenie.

    Wszystko jest dobre w miłości

    Romantyczne ballady, zaśpiewane bez żaru i namiętności, nawet cudownym głosem, bardzo tracą na swoim pięknie. Inaczej jest, kiedy artysta dodaje do tego zamyślone spojrzenie, zagadkową minę, by potem zaśpiewać ten wers prosto dla Ciebie, jak to miało miejsce na koncercie. Smutne utwory o rozpaczy i rozstaniu łamią też Twoje serce, gdy artystka na scenie zaraz się rozpłacze, a jej oczy są pełne bólu. Śmiejesz się do łez w utworach, w których panowie stają się typowymi maczo, a panie zalotnie śpiewają do nich Przeleć mnie, by potem przyhamować ich w piosence Nie bądź taki szybki Bill. Smutna konkluzja Whisky moja żonoGdzie ci mężczyźni nie wybrzmiewa jednak do końca, bo pocieszający panowie w Nie płacz Ewka z pewnością utuliliby niejedną niewiastę.

    Pasja, pasja i pasja

    Czytaj dalej…

Close