anastazja simińska
fot. Kinga Karpati i Daniel Zarewicz

Jedna z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia. Za swoje osiągnięcia artystyczne dostała stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Gra, śpiewa i uczy. Opowiada o pierwszych występach z rajstopami na głowie, strzelaniu z kuszy i o tym, jak wpływa na nią sprzątanie łazienki. Moim gościem jest Anastazja Simińska. Zapraszam.

Musicalna: Jaką rolę męską chciałabyś zagrać?

Anastazja Simińska: Myślę, że tytułowe z musicali Jekyll&Hyde albo Upiór w operze. Byłoby to ogromne wyzwanie aktorskie, wokalne, ale przede wszystkim możliwość znalezienia w sobie pewnego rodzaju “brzydoty”. Kobiece role w musicalach są w większości napisane dla pięknych dziewczyn, szczęśliwie lub nieszczęśliwie zakochanych. Panowie mają większą możliwość aktorskiego wyżycia się.

A jaka jest wymarzona rola kobieca?

Nie mam takiej roli. Przede wszystkim chciałabym nigdy nie zostać zaszufladkowana w jeden typ postaci. Odkąd jestem w zawodzie mam wrażenie, że im mniej się przygotowuję na castingi wzorując się na innych, oglądając nagrania zagranicznych produkcji, tym więcej wkładam w to siebie i lepiej mi to wychodzi. Oczywiście kiedyś wymarzoną rolą była ElfabaWicked, ponieważ na trzecim roku studiów w Gdańsku pracowałam nad jej partią wokalną. Był to przełomowy moment w mojej edukacji, pierwszy raz poczułam, że to nie jest przypadek czy dźwięk wyjdzie, czy nie wyjdzie, to po prostu trzeba wypracować, nauczyć się świetnie śpiewać technicznie. Przyjemność z wykonywania tego materiału muzycznego zostanie na zawsze. (Pamiętam, że na egzaminie ostatnie śpiewałam No Good Deed tak się zaangażowałam, włożyłam w to tyle emocji, że po skończeniu nie wiedziałam gdzie jestem, uciekłam ze sceny, a potem zaczęłam się trząść i płakać. Wtedy dodatkowo nauczyłam się, że emocje musimy zdrowo kontrolować.) Wracając do ról myślę, że mam póki co ogromne szczęście: Nel, Wednesday, Polly i Carmen są skrajnie różne pod każdym względem. No dobra, wszystkie muszą świetnie tańczyć. Do każdego castingu podchodzę z pozytywnym nastawieniem, bo już wiem, że nie zawsze liczą się umiejętności, ale też i wygląd, dostępność w okresie prób, dopasowanie do partnera. Najważniejsze są wiara w siebie i ciągły rozwój.

Skąd wziął się pomysł na musical?

fot. Anna Kopeć

Od zawsze śpiewałam. Jako dziecko wchodziłam na kanapę, prosiłam rodziców żeby mnie nagrywali, puszczałam piosenki, zakładałam sobie rajstopy na głowę, brałam różowy plastikowy mikrofon i zaczynałam występ. Po części sama zadecydowałam o swojej drodze. W wieku 6 lat, jak szłam do przedszkola, mijałam z tatą szkołę muzyczną, usłyszałam grę na instrumentach  i poprosiłam go, żeby mnie zapisał. I tak skończyłam dwa stopnie na rytmice, śpiewie solowym i fortepianie, choć przyznaję, że podczas egzaminów z tego ostatniego co nie wyćwiczyłam, to dośpiewywałam. O studiach musicalowych powiedziała mi pani Izabella Jeżowska, wykładowca PWST we Wrocławiu, która raz w tygodniu prowadziła zajęcia w Kaliszu. To ona dała mi wielkiego kopa motywacji i zaczęłyśmy przygotowania do egzaminów wstępnych. Postawiłam wszystko na jedną kartę i złożyłam dokumenty tylko na specjalność musical do Akademii Muzycznej w Gdańsku. Baduszkowa nie miała wtedy jeszcze możliwości zrobienia tytułu licencjata, a ponieważ od zawsze jestem kujonem, chciałam koniecznie mieć wyższe wykształcenie. No i pojechałam. Z trzech dni egzaminów nie pamiętam prawie nic oprócz spaceru po pączki z Agnieszką Przekupień – jedyna godzina bez stresu. Po dostaniu się na studia szybko zdałam sobie sprawę, że nic nie wiem o tym gatunku teatralnym, więc zaczęłam słuchać, oglądać, rozmawiać, chłonąć i ta fascynacja trwa do dziś.

Myślałaś wcześniej o innym zawodzie?

Naprawdę nie. Nigdy nie usłyszałam od rodziców: ,,Dziecko, ty się puknij w głowę, jakie śpiewanie?”. Dają mi przeogromne wsparcie na każdym kroku, od dziecięcych występów kanapowych, po premierę w największym musicalowym teatrze w Polsce.  Karmili mnie piosenką francuską, polską poezją śpiewaną, muzyką filmową i moją ulubioną płytą z dzieciństwa –  Kają i Bregovicem. Więc od dziecka pełna marzeń mogłam robić to co kocham, choć wielokrotnie było mi przypominane, że talent to 10%, reszta to moja ciężka praca.

Miałaś w rodzinie tradycje muzyczne?

Tata tańczył w zespole ludowym w Koninie, a mama śpiewała w chórze licealnym z Mietkiem Szcześniakiem (chodzili do równoległych klas) wszystkie solówki. Śpiewa pięknie, ale niestety nie miała warunków finansowych ani odpowiednich osób obok siebie, które pozwoliłyby jej rozwinąć skrzydła. Moja siostra świetnie się rusza i śpiewa, ale szybko zrezygnowała ze szkoły muzycznej, denerwowały ją sztywne zasady, a zajęcia nudziły. Jestem jedyną osobą w rodzinie, która jest związana ze sztuką. A nie, przepraszam, mój młodszy kuzyn gra na perkusji.

Co najbardziej Cię zaskoczyło/zszokowało na studiach?

Zajęcia z aktorstwa! To było ogromne zaskoczenie, musiałam bardzo szybko się otworzyć i przełamać mnóstwo barier. Szukać w sobie całej gamy emocji, zaakceptować swoje ciało, starać się je kontrolować i najtrudniejsze – słuchać partnera i być „tu i teraz”. Ja, grzeczna, ułożona uczennica, co roku z czerwonym paskiem na świadectwie i wzorowym zachowaniem, zaczęłam szukać scenicznego temperamentu. Na szczęście trafiłam na wspaniały rok. Stworzyliśmy twórczą atmosferę, bardzo dużo od siebie wymagaliśmy. Po dwunastu latach łączenia szkoły ogólnokształcącej z muzyczną, miałam w końcu czas na imprezy ze znajomymi, co zdecydowanie pomogło mi w znalezieniu tego temperamentu… Zaskoczyła mnie też ilość tańca: step, charakterystyczny, balet, musicalowy, współczesny. Zajęcia od rana do wieczora i jeszcze po nocach. W szkołach teatralnych jest to normalne, że pracuje się po godzinach, ale na naszej uczelni są przecież też kierunki instrumentalne, muzyki kościelnej, kompozycji, ludzie kochają muzykę klasyczną, a tu nagle rozwija się obce ciało – specjalność musical. Wzajemnie się napędzaliśmy i stworzyliśmy naszą “rocznikowość”, którą dziś pielęgnuje na przykład Judyta Wenda, zapraszając nas do projektów w Nowej Scenie w Bydgoszczy.

Debiut na scenie?

fot. Krzysztof Krzemiński

Był po moim pierwszym w życiu castingu do musicalu Zorro w Teatrze Komedia. Do przygotowania były songi dwóch bohaterek: lirycznej Luizy i przebojowej cyganki Inez. Nie wiem, jakim cudem się dostałam. Potrzebowali do zespołu głośnych, temperamentnych i tańczących osób na role cyganek, a ja wyszłam i zaśpiewałam smutną piosenkę Luizy. A debiut z pierwszą rolą to niezapomniana Rodzina Addamsów w Gliwickim Teatrze Muzycznym w reżyserii Jacka Mikołajczyka. Historia jest niesamowita i będę ją opowiadała moim wnukom, jako przykład wiary w siebie do samego końca. Produkcja dzwoniła do osób, które się dostały w wakacje, a mój telefon milczał. Było mi naprawdę przykro, bo czułam, że to było coś dla mnie. Aż tu nagle, po pół roku, siedzę w barze w Teatrze Komedia z Justyną Cichomską, jemy pierogi i zupę przed spektaklem i widzę, że dzwoni numer: koordynacja Gliwice. Producent zapytał mnie czy siedzę, a jeśli nie to żebym lepiej usiadła:  Jeżeli jest pani nadal zainteresowana, to zapraszamy do produkcji Rodzina Addamsów. W szoku odpowiedziałam na to jakimś bełkotem niczym Lurch! Nie spałam kilka dni z emocji. Mogłam stanąć na jednej scenie z aktorami, których uwielbiałam odkąd zaczęłam interesować się musicalem m. in.: Martą Wiejak, Tomkiem Steciukiem, Damianem Aleksandrem, Martą Florek, całym wspaniałym zespołem Gliwickiego Teatru Muzycznego. Chłonęłam każdą chwilę, podglądałam ich przygotowania do roli, próby, spektaklu. To był wspaniały czas, ogromne doświadczenie i poczucie grania do jednej bramki – w końcu “rodzina to rodzina!”.

Jaka była Wednesday?

(westchnięcie) Energetyczny wulkan, człowiek działanie, jak zaplanowała tak ma być i kropka. Cięte riposty, pokręcone pomysły, tortury, cała ja! Przy pracy nad rolą bardzo pomogła nam aktorka i choreograf Ewelina Adamska-Porczyk. Podpowiedziała, żeby Wednesday chodziła tylko po prostych liniach: w prawo, w lewo, żadnymi łukami. Do tego podokładałam sobie jak stawia stopy, jak trzyma ręce, dlaczego ma wzrok spod byka, a potem co lubi, dlaczego fascynuje ją Lucas. Byliśmy wszyscy świetnie przygotowani do premiery. Ale oczywiście nie obyło się bez przygód! Cztery dni przed, byłam w Krakowie na ostatnim etapie do musicalu Legalna Blondynka, który był już zarazem pierwszym dniem prób. Cała noc w pociągu z Gdańska, rano kiedy dojechałam do Variété nie zdążyłam się dobrze rozgrzać, skoczyłam i upadłam. To było moje pierwsze i ostatnie pięć minut udziału w Legalnej. Pojechałam na SOR, a tam chcieli mi włożyć tę nogę w gips. Powiedziałam, że nie ma takiej opcji przecież za cztery dni gram premierę! Obdzwoniłam pół świata znajomych, aż trafiłam do fizjoterapuety, który powiedział, że w tak krótkim czasie pomoże tylko manualne nastawianie. Więc przez dwa dni mnie nastawiał i rozprowadzał napięcia w stopie. Premierę grałam w tapach, kulałam za kulisami. Adrenalina działała przez cały spektakl, a jak przyszedł czas świętowania na bankiecie, to już nie mogłam chodzić. Potem ponad dwa miesiące wracałam do formy. I tak na przykład dostałam znak z Góry, żeby nie pracować w Krakowie w Legalnej Blondynce.

Jak się strzelało z kuszy?

Super. Na początku były plany żebyśmy naprawdę z Sylwią strzelały! Od strzały miała wychodzić przezroczysta linka wprost do jabłka. To pewnie Maciek i Marcin, którzy grali Lucasów, złożyli podanie, że się na to nie zgadzają (śmiech). Kusza pomogła mi też w budowaniu postaci. Tęsknię za nią i za tym tytułem, bardzo!

Co było po Rodzinie Addamsów?

fot. mteatr.pl

Nasz dyplom w Gdańsku – musical FAME. Przyjechała na niego pani Alicja Węgorzewska. Tak bardzo jej się spodobało, że wraz we współpracy z Mazowieckim Teatrem Muzycznym i Teatrem Palladium przenieśliśmy spektakl do Warszawy. Chyba nie muszę mówić, że dla naszej “rocznikowości” było to ogromne wyróżnienie i radość. Zagranie Carmen Diaz było dla mnie wyzwaniem. Superseksi, kokieteryjna, skupiona tylko na sobie i swoim sukcesie, a w drugim akcie wrak człowieka. Wychodziłam stamtąd fizycznie i psychicznie wykończona, ale dawało mi to szansę porządnego “wyżycia się”. Po dyplomie dostałam też dwa razy propozycje pracy na etacie w teatrze, ale czułam, że to póki co nie dla mnie. Później było Crazy For You w Operze na Zamku w Szczecinie. I ogromna, OGROMNA lekcja zawodu od Jerzego Jana Połońskiego, wspaniałego człowieka. Rola Polly Baker jest dla mnie póki co największym i najważniejszym osiągnięciem. Miesiąc po premierze w Szczecinie zaczęły się próby do Pilotów i tak spełniłam swoje kolejne marzenie i związałam się z Teatrem Muzycznym ROMA. Na szczęście nie samym musicalem człowiek żyje. W międzyczasie w nowo otwartym Teatrze Miejskim w Lesznie Antoniusz Dietzius wyreżyserował poruszający Abonament na szczęście, na podstawie twórczości Agnieszki Osieckiej, w którym gram z Kamilem Dominiakiem, Agatą Walczak i Beatą Kawką. Sam teatr to miejsce wyjątkowe na mapie Polski, bo pokażcie taki drugi, gdzie pani dyrektor piecze dla swoich aktorów kaczki, bezy, wozi po lekarzach, załatwia formalności i wymyśla repertuar. Cały spektakl jesteśmy na scenie, wymaga to od nas wyjątkowego skupienia i elastyczności aktorskiej, zmieniamy „stany” mniej więcej co minutę. Uwielbiam nasz Abonament na szczęście, bo przypomina mi jego najważniejsze przesłanie: nie odkładajmy na później miłości.

Widzisz podobieństwa pomiędzy Polly a Nel?

fot. Janusz Kruciński

To, co je łączy, to wewnętrzna siła i odpowiedzialność. Polly musi trzymać w ryzach całe miasto, a Nel w dramatycznych chwilach swoje najlepsze przyjaciółki. Jednak zdecydowanie więcej widzę różnic. W Crazy For You gram główną rolę, prawie cały czas jestem na scenie, co pomaga mi trzymać postać i trwać w skupieniu. Liczne sceny aktorskie, songi, wymagające choreografie autorstwa Jarosława Stańka i jego asystentki Katarzyny Zielonki, sceny stepowane ułożone przez Maćka Glazę, nasz duet taneczny, materiał do opanowania był przeogromny… Dopiero tydzień przed premierą, po dwóch przejściach całości, uwierzyłam w to, że dam radę. Uwielbiam przyjeżdżać do Szczecina. Razem z Martą Wiejak, Karolem Drozdem i Tomkiem Bacajewskim stworzyliśmy super drużynę do musicalowych zadań specjalnych. Nel to rola drugoplanowa, jej wątek jest bardzo pocięty, więc przed wejściem na scenę, czasami po 40 minutowej przerwie od ostatniego pojawienia się, podczas, której rozmawiamy w garderobie, ćwiczę coś, jem obiad, muszę wrócić myślami do Pilotów i zrobić sobie szybką odpytkę: gdzie, dla kogo, po co, z kim, itp. (śmiech).

Kiedy grasz na roli z inną aktorką, tworzycie tę postać razem, czy każda tworzy swoją?

Na początku praca zawsze jest wspólna. Dowiadujemy się od reżysera jaka jest jego wizja, czego od nas wymaga. Wspólne są też dla całej obsady próby choreograficzne i muzyczne. Jednak największą pracę wykonujemy indywidualnie. Musimy wszystkie powierzone zadania przepuścić przez siebie. Każdy ma inną wrażliwość, inne tempo pracy. Dlatego też często postaci są tak do siebie podobne, a zarazem tak różne. I to jest magia teatru. Sama uwielbiam i polecam też innym zobaczyć jeden spektakl w różnych obsadach. Moje dwie ostatnie „towarzyszki” ról to Marta Wiejak i Ewa Lachowicz. Jak dla mnie jedne z najbardziej wszechstronnych aktorek musicalowych w Polsce. Żałuję, że Deszczową Piosenkę zobaczyłam tylko w jednej konfiguracji!

Co w swojej pracy najbardziej cenisz?

fot. Ł. Szełemej

Wiele rzeczy. To, że moja praca jest moją pasją. Ludzi, których spotykam w każdej produkcji. Ale przede wszystkim magiczny kontakt scena – widownia. Czerpanie od siebie energii i możliwość wzbudzania tak różnych emocji jest ciężkie do opisania słowami. To trzeba po prostu przeżyć. Bardzo mnie cieszy, że musical w Polsce tak prężnie się rozwija. Teatry ścigają się w zdobyciu praw do najlepszych hitów z zachodu, powstają autorskie produkcje. W końcu musical to nie tylko „pióra w dupie”. Tam gdzie kończy się możliwość opowiedzenia sytuacji słowami zaczyna się śpiew.

Ulubione musicale?

Cały czas poznaję nowe. Ostatnio muzycznie zafascynowały mnie skrajnie różne: The Light In The PiazzaBandstand.

Wpadki na scenie?

Wpadek żadnych sobie nie przypominam, ale miałam kilka sytuacji gotowania się na scenie. I to tak do łez. Raz w Rodzinie Addamsów wychodzimy z Maćkiem Pawlakiem do ostatniej sceny po błogosławieństwo od rodziców, a Tomkowi Steciukowi, który grał Gomeza, po tangu przekręciła się peruka i stanęła pionowo. Nie byliśmy w stanie zaśpiewać ani jednego dźwięku ze śmiechu! Starałam schować się za Maćkiem, przecież Wednesday nie przystoi się tak śmiać! A w Pilotach największą walkę miałam podczas śpiewania duetu z Jankiem Bzdawką, w pewnym momencie mamy stop klatkę, a tu jego boa wylądowało w moim nosie. Chciało mi się psikać, śmiać i płakać na raz (śmiech).

Nie męczy Cię życie aktora musicalowego?

Wydawało mi się, że odkąd zwiąże się z Romą, to będę miała całe dni wolne (śmiech). Pilotów gramy 7 razy w tygodniu – w soboty dwa razy. Ale mi to nie wystarcza. Kończę studia magisterskie w Gdańsku, gdzie jeżdżę w poniedziałki rano, a wracam we wtorek prosto na spektakl. Uczę w Ognisku Musicalowym Jana Bzdawki i jestem kierownikiem wokalnym w Śródmiejskim Teatrze Muzycznym, gdzie pracujemy nad czerwcową premierą musicalu Spamalot. Stała praca „na miejscu” jest też motywacją do samorozwoju. Chodzę na regularne treningi zarówno dla ciała, jak i mojego głosu. Nie odpuszczam też w teatrze, codziennie jestem rozgrzana i rozśpiewana przed wyjściem na scenę, nieważne czy gram rolę, czy zespół. Ale myślę, że to pytanie raczej powinno brzmieć: Czy nie męczy Cię życie z aktorką musicalową? I powinnyśmy zapytać kogoś innego (śmiech).

Skąd wziął się pomysł, żeby uczyć?

Nie widziałam się wcześniej w tej roli, zaproponowali mi ją inni. Zaczęło się, kiedy Agnieszka Przekupień założyła fundację Musicamp i zaczęliśmy wspólnymi siłami wraz ze znajomymi z Gdańska i Warszawy organizować warsztaty musicalowe dla dzieci i młodzieży. Na początku w jej rodzinnym Kościelisku, a teraz również regularnie pojawiamy się u mnie w Kaliszu. Później dostałam propozycję od Antka Dietziusa żeby przygotować od strony wokalnej musical Footloose. To było rzucenie się na głęboką wodę, bo w ubiegłym roku byłam w ciągłych rozjazdach. Śródmiejski Teatr Muzyczny działa pod patronatem Młodzieżowego Domku Kultury przy ulicy Łazienkowskiej. Do produkcji wybierane są osoby z castingów na początku roku szkolnego, często tylko kilka lat ode mnie młodsi. Premierujemy się w czerwcu i powtarzamy spektakle po wakacjach. Jestem odpowiedzialna za przygotowanie chórów i solistów. Prawie całą premierę Footloose‘a przepłakałam z dumy. Ludzie, którzy do nas przychodzą, są niesamowicie zdolni, a ja podobno bardzo wymagająca. Bo tak podchodzę do pracy, że albo robimy coś na 100 procent, albo idziemy do domu. Dopiero teraz widzę, jak uczenie innych mnie rozwija. Muszę szukać odpowiedzi na ich wszystkie pytania, kombinować, pobudzać wyobraźnię, sugerować ruchy, które mogą pomóc w wydobyciu dźwięku. Mam nadzieję, że oprócz techniki przekazuję to najważniejsze. Żeby nie śpiewać dla samego pustego śpiewania, tylko w wyniku myślenia postacią i napełnienia siebie emocjami. Wychodzę z założenia, że powinniśmy próbować różnych metod, sposobów i warsztatów, żeby znaleźć sposób najbardziej dla nas naturalny i komfortowy. Sama uciekam od nauczycieli, którzy nie dyskutują, nie tłumaczą, tylko narzucają swoje.

Bierzesz udział w wielu konkursach i zdobywasz wiele wyróżnień…

fot. Szymon Ratajczyk

Tak naprawdę to właśnie od festiwali zaczynałam swoją przygodę ze sceną. Przeszłam przez wiele konkursów piosenki artystycznej w Polsce i nie tylko: Bydgoszcz, Koszalin, Toruń, Wrocław, Warszawa, Kraków, Słoneczny Brzeg w Bułgarii, a ostatnio Moskwa. Często jurorzy wybierają sobie laureatów i zapraszają ich do współpracy przy wielu koncertach. Konkursy dały mi naukę: skupienia się na scenie, tak jak na castingu – mam jedną szansę na odpalenie wszystkiego w ciągu 5 minut, ale też pokory. Tyle ile zwycięstw, miałam też porażek.

Chciałabyś zrobić karierę solową, nagrać płytę?

Póki co wciąż jestem głodna sceny teatralnej. Mam wypisane konkretne marzenia, z kim chciałabym współpracować lub w jakim teatrze jeszcze kiedyś zagrać i wcale nie musi się to wydarzyć tu i teraz. Jednak niczego nie wykluczam. Uwielbiam śpiewać koncerty, a artystycznym spełnieniem byłoby wykonywać własne lub napisane dla mnie utwory. Mam postanowienie, żeby więcej śpiewać akompaniując sobie „z głowy” na klawiszu. Nagrałam już w ten sposób kilka filmików. Sąsiedzi nie pukają w ściany, więc może te trzynaście lat gry na fortepianie nie poszło na marne. Żałuję, że po maturze w ramach buntu: „będę teraz tylko śpiewać musicale” odstawiłam instrument na pięć lat, ale mam nadzieję, że powoli wracam do formy.

Jakie masz sposoby na relaks? Hobby?

Kocham sprzątać łazienkę i robić pranie (śmiech). Są to dla mnie najbardziej odstresowujące czynności na świecie! Uwielbiam też spotkania z rodziną i przyjaciółmi. Spacerowanie bez celu przez godzinę z kawą w ręku. Podróże, nawet te jednodniowe do Gdańska. Dla oderwania głowy często oglądam filmy lub seriale na Netflixie. Ostatnio dużo gotuje. Ale najważniejsze jest dla mnie dzielenie tych czynności z najbliższą osobą.

Anastazję zobaczycie w marcu:

3 g. 15:00 i 19:00, 4, 6, 18, 22, 23, 24 g. 15:00 w roli Nel w musicalu Piloci, Teatr Muzyczny ROMA

Zapraszamy Was na stronę internetową Anastazji Simińskiej, na jej instagrama, tu możecie jej posłuchać.

Znacie Anastazję? Mieliście okazję zobaczyć ją w jakiejś roli? Jak oceniacie jej zdolności? Podzielcie się w komentarzach.