O tym, jak ważna jest obsada, wie każdy, kto jest choć trochę bardziej zaangażowany w świat musicalu. Dla przeciętnego widza zwykle nie jest istotne, kogo zobaczy w głównej roli danego musicalu – ważne, żeby była to rola dobrze zagrana i zaśpiewana. Wśród musicalomaniaków jest to rzecz nie do pomyślenia. Nie znam chyba osoby, która przed pójściem na konkretny spektakl uważnie nie przejrzy obsady. W naszych teatrach główne role zwykle są obsadzane podwójnie, chociaż zdarza się, że na jednej roli jest troje, a nawet czworo aktorów. Czy to jednak znaczy, że każdy bohater ma jednego, idealnego odtwórcę, a reszta to tylko gorsi zmiennicy?

Pierwsza i druga obsada

Kiedy przyglądam się obsadom West Endu, na przykład mojego ukochanego Wicked, w roli Elfaby występuje jedna aktorka, która gra niemal każdy spektakl (obecnie jest to Nikki Bentley). Wyszczególnione są dni, w których ma przerwę, wtedy wchodzi tzw. standby. W polskim musicalu takie zjawisko nie występuje. Są teatry, w których jest pierwsza i druga obsada, czasem trzecia (ma to przełożenie na procentowe rozłożenie liczby granych spektakli), są jednak i takie, w których aktorzy grają jedną rolę dokładnie przez połowę spektakli. Przyjmuje się, że teoretycznie lepszą obsadą jest ta, która gra premierę, jak się jednak niejednokrotnie przekonałam – w dalszym graniu musicalu premierowy weekend ma naprawdę niewielkie znaczenie, o ile ma je w ogóle.

Bo w odtwarzaniu roli nie jest istotne, kogo zobaczymy jako pierwszego. Taki odbiór jest zwykle bardzo subiektywny – zależy od naszych preferencji, od naszej sympatii do danego aktora lub wręcz przeciwnie – od niechęci do niego, czasem też od kondycji artysty w danym dniu, a także tak zwanej chemii pomiędzy aktorami

Czy chemia jest zjawiskiem mitycznym?

Chcąc nie chcąc, nie wszyscy aktorzy na scenie pasują do siebie i nadają na tych samych falach. Czasem, oglądając spektakl, myślałam o tym, jak bardzo dani artyści nie są zgrani, innym razem dałabym sobie rękę uciąć, że są parą nie tylko na scenie. Bardzo często mówi się właśnie o tej chemii, która być musi, żebyśmy my – zwykli widzowie – przez te trzy godziny wierzyli w to, co dzieje się na naszych oczach.

Warunki, czyli wzrost i kolor włosów

A najbardziej prozaiczną rzeczą w obsadzaniu ról są tzw. warunki. Co oznacza jedno: czy aktor fizycznie pasuje do postaci i koncepcji reżysera. Innymi słowy: czy z całą ekipą stworzy po prostu ładny obrazek. To jest jednak domena musicalu: tu wszystko musi dobrze wyglądać, ładnie się zgrywać i nie wychodzić zbytnio poza schemat. Czy to dobrze? I tak, i nie. Bardzo łatwo przesadzić w drugą stronę i obsadzić osoby, które do danej roli nie do końca pasują fizycznie, za to mają głos czy nazwisko. Bywało, że po spektaklu wychodziłam rozczarowana właśnie niezbyt dobrym dopasowaniem aktora do roli, innym razem miałam wrażenie, że wygląd to jedyna cecha, która łączy artystę z jego bohaterem.

Czy warto zobaczyć kilka obsad?

W mojej musicalowej historii jest kilka spektakli, na które bym nie wróciła (tytuły te pozostaną jednak moją tajemnicą) i dlatego widziałam je tylko w jednej obsadzie. Zazwyczaj jednak, jeśli spektakl wzbudzi ciepłe uczucia, chcę na niego wracać – i to wracać na zupełnie inną obsadę. Idealną sytuacją jest, jeśli po raz drugi widzę kompletnie innych aktorów – daje mi to możliwość poznania całego spektaklu na nowo, zupełnie innego spojrzenia na tę historię. Prawda jest taka, że każdy aktor swojej postaci daje coś od siebie. I ten jeden bohater w kilku odsłonach pokaże zupełnie coś innego, czymś innym nas poruszy.

Czy istnieje obsada idealna?

Dla mnie – tak. Jednak nigdy nie powiem, że ktoś jest jedynym i najlepszym odtwórcą danej roli. Bo idealna obsada to będzie moja osobista ulubiona obsada – i w żadnym wypadku nie będzie oznaczała, że pozostałe obsady są złe. Tak już zwykle mam – nawet jeśli podoba mi się kilku odtwórców, to jeden zawsze będzie tym, którego będę wypatrywać na afiszu. Tak miałam z Pilotami – po kilkukrotnej wizycie, gdy zobaczyłam już niemal wszystkich w danych rolach, w moim sercu wyrył się ideał – i choć ostatecznie tego wymarzonego składu nie zobaczyłam nigdy w całości, oglądanie poszczególnych artystów zawsze sprawiało mi ogromną przyjemność.

Moi idealni

I tak trwa to do dziś. Na Rodzinę Addamsów chodzę tylko, kiedy mam swoje ulubione trio (WiejakSimińskaZięba), a po ostatniej wizycie na Miss Saigon nie chcę oglądać już innego duetu niż BanasikTraczyk. Nie wyobrażam też sobie innej Aidy niż Anastazja. Stąd też biorą się zestawieniarankingi. Cieszę się jednak z tej różnorodności na scenie. Nigdy Wam nie powiem: idźcie tylko na Chrisa, którego gra Janek – bo Maciek Pawlak i Marcin Franc tworzą również fantastyczne kreacje, które zachwycają wielu, mnie także. A jednak część serca lgnie do jednego Chrisa. I tak jest dobrze. W końcu nie możemy wszyscy uwielbiać tych samych aktorów, prawda?

Czy dla Was obsada idealna istnieje? Macie aktorów, których chcecie oglądać zawsze w danej roli? Podzielcie się w komentarzach.