notre dame de paris
fot. Piotr Manasterski

Notre Dame de Paris to zdecydowanie nie była moja miłość od pierwszego wejrzenia. Pojechałam bez większych oczekiwań – wtedy nawet nie śniłam o blogu – i wyszłam w miarę zadowolona. W miarę – bo z drugiego balkonu średnio było widać, w dodatku nie rozumiałam połowy tekstów. Czas jednak mijał, a we mnie rodziło się pragnienie, by ten spektakl zobaczyć ponownie. Tym razem już z trzeciego rzędu na parterze, ze starannie wybraną obsadą. Dałam mu drugą szansę. Czy ją wykorzystał? Zapraszam na drugą recenzję Notre Dame de Paris.

Notre Dame de Paris

Historia ta z Katedrą w tle w Paryżu wydarzyła się – tak brzmią pierwsze słowa musicalu, śpiewane przez Gringoire’a, poetę, który będzie nas prowadził przez całą historię. I faktycznie razem z jego śpiewem przenosimy się przed Katedrę Notre Dame w Paryżu. To zasługa przepięknej, monumentalnej scenografii – wyłania się ona przy powoli zapalających się światłach. Ogromna ściana, piękne posągi (tu możecie zobaczyć scenografię) i tancerze, którzy robią wrażenie już przy pierwszym pojawieniu się. Od samego początku ujął mnie klimat przedstawienia, tworzony przez osoby, znajdujące się na scenie, scenografię, kostiumy i muzykę. Było to dla mnie niesamowite doświadczenie i jak zaczarowana chłonęłam wszystko, co się tam działo. A wzrokiem bardzo trudno to ogarnąć.

Magia tańca

Głównie za sprawą tancerzy. Zaryzykuję stwierdzenie, że w tym spektaklu występują najlepsi tancerze z całego kraju – wśród nazwisk można odnaleźć m.in. finalistów i zwycięzców programu You can dance. Odgrywają role Cyganów lub po prostu wypełniają akcję. Nie można powiedzieć jednak, że są jej tłem – oni ją tworzą. I to tworzą tak, że momentami zamiast na głównych bohaterów, patrzyłam na tancerzy, zamiast wsłuchać się w tekst, podziwiałam, jak wiele są w stanie przekazać za pomocą ruchu. Każdy ich gest jest starannie dopracowany. Po prostu magnetyzują.

Magia głosów

Tak samo jak swoim głosem magnetyzują artyści. Przyznaję, że bilet kupiłam dopiero wtedy, kiedy była podana obsada, bo chciałam zobaczyć innych aktorów niż poprzednio, miałam też swoje typy. Nie zawiedli mnie. Jednak nie pojawi się ulubiony głos, ponieważ… nie potrafię go wybrać. Nie umiałabym wskazać, kto był najgorszy, nie wspominając o tym, że ulubieńca musiałabym chyba wybrać, ciągnąc zapałki. Po raz drugi widziałam w spektaklu Maćka Podgórzaka, tym razem jako Phoebusa. Zachwyca w obu rolach, chociaż minimalnie wygrywa jako Gringoire. Mimo mojej ogromnej sympatii do Janka Traczyka, to Katedry w wykonaniu Maćka wbiły mnie w fotel. Nie znaczy to, że Janek jest zły w swojej roli, wręcz przeciwnie. Jak przystało na wędrownego poetę, wprowadza nas w tę historię i czaruje swoim głosem. Głosem czaruje także Michał Grobelny, którego do tej pory znałam wyłącznie jako wokalistę. Okazuje się też świetnym aktorem, a jak zwykle nie płaczę na spektaklach (taka jestem mało wrażliwa), tak jego wykonanie Tańcz, ma Esmeraldo, wycisnęło mi łzy z oczu. Była to jedna z najpiękniejszych i zarazem najsmutniejszych scen, jakie widziałam w teatrze. Fantastycznie odegrany przez Piotra Płuskę Frollo, którego nienawidziłam od pierwszego momentu, gdy pojawił się na scenie. I przeciwnie, wzbudzający bardzo dużą sympatię Clopin, równie dobrze zagrany przez Łukasza Zagrobelnego.

Na koniec panie. Patrząc na Esmeraldę Ewy Kłosowicz trudno się dziwić, że niemal wszyscy mężczyźni na scenie za nią szaleją. Aktorka przede wszystkim zachwyca swoimi ruchami – w Belle od razu wiadomo, że śpiewają właśnie o niej. Niesamowity powab, który przyciąga, delikatność, a jednocześnie seksapil wypływający z jej gestów, tworzą z niej postać “grzechu wartą”. Esmeralda to jednak nie tylko ciało, które chce posiąść Phoebus. To przede wszystkim młoda, zakochana dziewczyna. Trochę zagubiona, źle lokująca uczucia, ale posiadająca gołębie serce. Bardzo mnie wzruszyła wykonaniem Ave Maria. Zupełnie inne emocje wzbudza Fleur de Lys. Panienka z dobrego domu, co widać od razu po jej wyniosłej postawie. Kobieta, która dobrze wie, czego chce i dąży do tego po trupach (niestety bardzo dosłownie). Wyrachowana, złośliwa, od początku wzbudza niechęć, która stopniowo wraz z jej zachowaniem przeradza się w szczerą nienawiść. I tu ukłony w stronę rewelacyjnej kreacji Kai Mianowanej, która oprócz zdolności aktorskich, po raz kolejny zachwyciła mnie swoim głosem.

Zakłócenia w odbiorze

Tym razem słyszałam wszystko bardzo dobrze i nie jestem przekonana, czy ten fakt mnie cieszy, czy trochę smuci. Wszystko za sprawą polskiego tłumaczenia. Niestety momentami bardzo raniło moje uszy, jest kompletnie niedostosowane do polskiego widza. Bardzo tego żałuję, bo to jedyna rzecz, która tym razem przyćmiła nieco mój zachwyt spektaklem.

Warto dawać drugą szansę

Ani przez moment nie żałowałam, że zdecydowałam się po raz drugi zobaczyć Notre Dame de Paris w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Tym razem spektakl zachwycił mnie tak, że znalazł się w czołówce moich ulubionych musicali. Wspaniałe, niezwykłe widowisko. Budzi ogromne emocje, skłania do refleksji (a co ja bym zrobiła na miejscu Esmeraldy?). Mnie przede wszystkim pokazuje, jak potężnymi siłami są miłość i pożądanie (których pod żadnym pozorem nie można pomylić). Mogą uratować życie, a także je zakończyć. Która z nich okaże się silniejsza? Odpowiedź na to pytanie czeka w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Tam się wybierzcie, gdy zechcecie ją poznać.

Szczegóły spektaklu:

Obsada:

Esmeralda: Ewa Kłosowicz

Quasimodo: Michał Grobelny

Gringoire: Jan Traczyk

Frollo: Piotr Płuska

Phoebus: Maciej Podgórzak

Clopin: Łukasz Zagrobelny

Fleur de Lys: Kaja Mianowana

Data:

28.07.2018

Ogólna ocena: 9/10

Znacie Notre Dame de Paris? Należycie do tej grupy, która ten musical może oglądać wiele razy, czy jednorazowa wizyta w teatrze w zupełności Wam wystarczy? Podzielcie się w komentarzach.