Czaruje widzów w Notre Dame de Paris jako Gringoire, zmusza do refleksji jako Jan w Metrze, a już niedługo będzie podbijał serca jako Jan w Pilotach. Opowiada o musicalu, który chciałby wystawić, transformacji z jednego Jana w drugiego i co ma wspólnego ze skrzekiem rozjeżdżanej walcem żaby. Czerwcowa musicalna rozmowa, moim gościem jest Janek Traczyk. Zapraszam.
Musicalna: Jakbyś miał nieograniczone fundusze, jaki musical wystawiłbyś w Polsce?
Janek Traczyk: Wystawiłbym swój musical. W tym momencie mam napisany jeden jako pracę magisterską na kompozycji, którą kończyłem dwa lata temu na Uniwersytecie Muzycznym. Prawdopodobnie wystawiłbym ten musical albo zebrał ekipę i od podstaw stworzył coś zupełnie nowego. Na pewno miałby moją muzykę, pewnie wziąłbym też w nim udział. Generalnie, jestem zwolennikiem tworzenia nowych rzeczy. Wiadomo, uwielbiam grać we wszystkich tych pięknych musicalach, które już zostały stworzone, ale ostatecznym moim celem jest to, żeby śpiewać swoje piosenki i wystawiać swoje sztuki. Mówiąc swoje, mam na myśli głównie pisanie muzyki, tudzież miewam też pomysły na historię czy na scenariusz, raczej pisania tekstów musicalowych się nie podejmuję. Wynająłbym wtedy ogromny teatr, zgromadził mnóstwo zdolnych pasjonatów i stworzylibyśmy coś pięknego, mam nadzieję.
Opowiesz historię z Twojego musicalu?
U nas na uczelni pisało się głównie muzykę awangardową, klasyczną, dość dziwną, a mnie ten kierunek nie do końca odpowiadał. W pewnym momencie stwierdziłem, że napiszę to, co mi w duszy gra, a nie to, co na uczelni jest uznawane za dobre. Mój profesor na szczęście mnie w tym wsparł, powiedział: świetnie, pisz to, a ja w razie czego cię wybronię. Więc, wraz z twórcą tekstów Piotrem Orychem, napisałem musical. Na pewno jest troszeczkę inspirowany wieloma musicalami, które mnie w ówczesnej chwili otaczały, np. Metrem. To historia o artystach, młodych twórcach i wykonawcach, którzy z różnych względów zdecydowali się dołączyć do tajemniczego Klubu – świątyni sztuki, miejsca, gdzie każdy artysta chciałby grać. Łączy ich to, że postanowili poświęcić się sztuce w pełni, ponieważ decyzja o wstąpieniu do Klubu podejmowana jest na całe życie.
Klub to tajemnicze miejsce – połączenie Hogwartu, ascetycznego zakonu i elitarnego teatru. Jest to jednocześnie metafora totalnego oddania się sztuce, pracy, karierze – tak częstego w dzisiejszych czasach. Członkowie Klubu sami tworzą swoje sztuki, występują w nich i oczywiście codziennie odgrywają je przed ludźmi – przed śmietanką, elitą, bogaczami, koneserami sztuki, którzy każdego dnia się zjawiają, aby przeżyć, wejść w sztukę, prawdziwą, głęboką, dotykającą duszy, wynikającą z pasji, z czystej radości występowania i przekazywania widowni swoich emocji. Oczywiście ci ludzie, którzy dołączyli do tego tajemniczego miejsca, jak to zwykle u ludzi bywa, jak już gdzieś się znajdą, to tęsknią do tego, co było poprzednio. Nagle zaczynają dostrzegać wartość tego, co porzucili, czyli takiego zwykłego, szarego życia, którego doświadczamy codziennie: droga do pracy, korki, spóźniony autobus, zakupy w supermarkecie, spotkania z rodziną itd. Tego wszystkiego zaczyna im brakować, o tym też śpiewają, o naszej codzienności. Do tego miejsca dołącza młody chłopak, na razie nazywamy go Nowy. Jak to zwykle bywa w każdym musicalu, jest tam wątek miłosny, być może w tym będzie on dość nietypowy, i intryga, o której też za dużo nie powiem, która wiąże tę akcję. Jak to zwykle bywa w teatrach: ktoś kogoś nienawidzi, ktoś kogoś chce podkopać, ktoś zazdrości komuś pozycji, ktoś się w kimś kocha, tego typu relacje. I to jest wersja, że nie za dużo zdradzam, a coś już wiadomo.
A z klasyki musicalu? Jaki jest najlepszy musical, który widziałeś, a którego nie ma w Polsce?
Już od jakiegoś czasu ciągnęło mnie na musicale dla dzieci. Byłam ciekawa, jaką mają formę, jak angażują młodych widzów i czy dorosły może coś z nich wynieść. Bardzo się ucieszyłam, kiedy dowiedziałam się, że Teatr Muzyczny w Poznaniu przygotowuje musical Madagaskar. Połączył go z akcją Bilet do teatru za 500 groszy i po odstaniu swojego w kolejce do kasy, udało się zdobyć bilety w tej oszałamiającej cenie. Czym zachwycił mnie Madagaskar, a czym zaskoczył Król Julian? Zapraszam na recenzję.
Ludzkie zwierzęta
Film należy już do pewnego rodzaju klasyków filmów animowanych. Kto z nas nie zna szalonych Pingwinów z Madagaskaru albo nigdy nie widział Króla Juliana? Te charakterystyczne zwierzęta widzimy nie tylko na ekranie, lecz także na sklepowych półkach. To było pierwsze wyzwanie postawione przed twórcami – kostiumy. Trzeba przyznać, że spisali się wzorowo. Pierwszy raz miałam okazję oglądać aktorów przebranych za zwierzęta. W musicalu to nic odkrywczego, wystarczy spojrzeć chociażby na Króla Lwa albo Tarzana, jednak dla mnie było to coś nowego. Aktorzy, wcielając się w zwierzę, muszą poruszać się zgodnie ze specyfiką danego gatunku. Wystarczy jednak spojrzeć na drobne kroczki pingwinów czy ciężkie ruchy hipopotamicy Glorii, żeby wiedzieć, że to zdecydowanie im się udało.
Uważaj na marzenia
Znacie cytat „Uważaj na marzenia, bo mogą się spełnić”? Idealnie pasuje do całej historii. Zebra Marty, podobnie jak większość innych zwierząt w zoo, nie zna życia na wolności, co nie przeszkadza mu o nim marzyć. Kiedy w dniu urodzin udaje mu się uciec z zoo, jego przyjaciele: lew Alex, hipopotamica Gloria i żyrafa Melman ruszają za nim. Cały Nowy Jork przeżywa ucieczkę dzikich zwierząt, próbując odstawić uciekinierów na miejsce. Kiedy w końcu udaje się je złapać, są przekonane, że przenoszą je do innego ogrodu. Jednak, w trakcie podróży, w wyniku wypadku (lub raczej: pingwinów), trafiają na Madagaskar. Raj na ziemi? Niezupełnie. Bo co to za raj, w którym Alex nie dostanie codziennej porcji świeżego steku?
Król jest tylko jeden
Jak być może zauważyliście w recenzjach, przy końcowej ocenie musicalu pojawia się kategoria ulubionego głosu. Czasami pokrywa się on z ulubionym aktorem, czasem nie. Jakie mam kryterium przy wybieraniu? Wyłącznie moje własne uczucia. Zdarzają się głosy, które zapierają mi dech w piersiach i słucham ich jak zauroczona. Dzisiaj postanowiłam podzielić się z Wami moimi ulubionymi. Są to artystki, które widziałam na żywo w ostatnim czasie. W tym wpisie nie biorę pod uwagę ich umiejętności aktorskich czy tanecznych. Tylko głos. Jesteście ciekawi? Przyznałam kilka wyróżnień i stworzyłam moje prywatne podium. Zapraszam.
Wyróżnienia
Marta Wiejak, Rodzina Addamsów, Evita, Piloci
Po raz pierwszy miałam okazję usłyszeć Martę w Rodzinie Addamsów. Zachwyciła mnie kreacją Morticii i swoim głosem. Całkiem inną oglądałam ją później w Evicie (uważam, że jest najlepszą odtwórczynią tej roli w Poznaniu). Lubię słuchać jej nagrań, również tych z musicalu Jekyll&Hyde, w którym niestety na nią nie trafiłam (z przyczyn niezależnych zmieniono obsadę). Bardzo liczę na to, że uda mi się usłyszeć ją w roli Lucy, zanim spektakl zostanie zdjęty z afisza. Ciekawie zapowiadają się też Crazy for you i Piloci, w których również będzie można ją zobaczyć w nowym sezonie. Mam nadzieję, że będę miała ku temu niejedną okazję.
odstęp
odstęp
odstęp
Zosia Nowakowska, Mamma Mia!
Zosię znałam już wcześniej, jednak to rolą Sophie skradła moje serce. Niesamowicie podobała mi się jej kreacja na scenie, urzekły mnie jej wykonania. Cały czas urzeka płyta, której ostatnio często słucham. Bardzo ciekawi mnie też jej nowa rola w Pilotach, po pierwszym opublikowanym singlu czuję, że będzie to naprawdę interesujący tytuł.
odstęp
odstęp
odstęp
odstęp
odstęp
Wiktoria Jabłońska, Rapsodia z demonem
O włos przegrała z Kubą Molędą w kategorii najlepszy głos. Bardzo podoba mi się jej barwa i zdolności wokalne, piosenki Queen nie należą do najłatwiejszych, a poradziła sobie z nimi…śpiewająco. Była dla mnie dużym odkryciem tego spektaklu i liczę, że jeszcze o niej usłyszymy.
odstęp
odstęp
odstęp
odstęp
Marta Burdynowicz, Zakonnica w przebraniu, Piloci
Marta jest moim najnowszym odkryciem, ostatnio miałam okazję usłyszeć ją w roli siostry Marii Patryk. Piękna barwa głosu, bardzo ciepła. Jak większość z tego zestawienia, będzie grać w Pilotach, na jesieni znajdzie się także w musicalu Nine. Mam nadzieję, że trafię na nią w obu tych produkcjach.
odstęp
odstęo
odstęp
Moje podium
Nadszedł czerwiec. Wam też czas tak szybko płynie? Wydaje mi się, że ten rok dopiero się zaczął, a już jesteśmy w połowie. I na końcu, jak powiemy w kontekście teatrów, bo w większości to właśnie w czerwcu kończy się sezon. Mamy więc ostatnie szanse, żeby zobaczyć spektakle przed wakacyjną przerwą. Zapraszam na Czerwcowy przegląd musicalowy.
Poznań
Teatr Muzyczny w Poznaniu zamyka sezon już w pierwszej połowie miesiąca. Na początku zakończyła się Zakonnica w przebraniu, przed nami jeszcze ostatnie spektakle Madagaskaru i set Skrzypka na dachu.
Gdynia
Teatr Muzyczny w Gdyni pokaże nam jeszcze musical Ghost.
Warszawa
Teatr Muzyczny Roma zaprasza na ostatnie spektakle Mamma Mia!. Tytuł schodzi z afisza, od października zastąpią go Piloci. Na Novej scenie możemy zobaczyć Pięć ostatnich lat, a także musicale dla dzieci: Księgę Dżungli i Małego Księcia. Studio Buffo zaprezentuje Piotrusia Pana, Romea i Julię, Politę i Metro. Teatr Rampa zagra Rapsodię z demonem, a dla dzieci przewidziane są Książę czy żebrak i Awantura o Basię. W Teatrze Komedia Pierwsza randka, w Teatrze Dramatycznym Cabaret. Warto też wspomnieć o Śródmiejskim Teatrze Muzycznym, który na czerwiec zaplanował premierę musicalu Footloose. Spektakl będzie można zobaczyć w Teatrze Palladium.
Kraków
Teatr Variéte pokaże Legalną Blondynkę. Można w nim zobaczyć także spektakle Autorskiej Szkoły Musicalowej Macieja Pawłowskiego: Brodę Pana Kleksa i Grease.
Łódź
W Teatrze Muzycznym w Łodzi przed nami jeszcze Skrzypek na dachu i Jesus Christ Superstar.
Wrocław
Teatr Capitol zaprasza na Trzech Muszkieterów oraz Mistrza i Małgorzatę.
Lublin
Do Teatru Muzycznego w Lublinie wybierzemy się na Skrzypka na dachu.
Chorzów
W Teatrze Rozrywki w Chorzowie na afiszu Jekyll and Hyde i Bulwar Zachodzącego Słońca.
Bielsko-Biała
Teatr Polski w Bielsku-Białej gra Człowieka z La Manczy.
W Czerwcowym przeglądzie musicalowym to wszystko. W tym miesiącu byłam na musicalu już na samym początku, widziałam Zakonnicę w przebraniu. Recenzja wkrótce. Co chcecie zobaczyć, zanim nadejdą wakacje?
Studio Accantus poznałam trochę ponad rok temu. Wokaliści Studia od razu mnie zauroczyli swoimi wykonaniami oraz pasją do tego, co robią. Nie mogłam przegapić okazji, żeby usłyszeć ich na żywo i się z nimi spotkać. Na pierwszy recital pojechałam niecałe trzy miesiące później. Wróciłam z niego zachwycona. W zeszłym tygodniu byłam po raz kolejny. To był już mój czwarty recital z serii Accantus na żywo, po raz drugi był to recital Sylwii Banasik. Zapraszam na recenzję.
Kontakt z publicznością
Recitale Accantusa trudno nazwać kameralnymi, jest na nich kilkaset osób, ale właśnie takie mam zawsze odczucie – jakbym była na małym, zamkniętym wieczorze z gwiazdami. Już od samego początku Sylwia starała się nawiązać kontakt z publicznością, zagadując, rzucając żarcikami. Nie inaczej zachowywali się jej goście, bo warto wspomnieć, że artysta nigdy nie jest podczas takiego występu sam, zawsze pojawiają się inni wokaliści, których tak dobrze znamy z kanału na YouTubie. To, co mnie zawsze fascynuje, to relacje między nimi. Po tych ludziach widać, że naprawdę bardzo się lubią i cieszy ich to, co robią. Ta radość udziela się także widzom.
Recital ma charakter musicalowo-bajkowy, chociaż u Sylwii to musical gra pierwsze skrzypce. Brawurowo zaczęła od piosenki Belle z Pięknej i Bestii, czym zaskoczyła całą publiczność. Następnie zgrabnie przechodziła przez różne hity, takie jak Kolorowy wiatr z Pocahontas, Wilcza zamieć czy Wyśniłam sen z Nędzników. Aktorsko świetnie wypadła też w piosence Czas na grzech z serialu musicalowego Smash, w której pokazała całkiem inne oblicze niż to, które znaliśmy do tej pory.
Wciąż masz jeszcze czas
Macie takie piosenki, dla których jesteście w stanie pojechać na koniec świata? Takie, które Was poruszają, wywołują ciarki, sprawiają, że coś w Was pęka? Tak się czułam, kiedy w zeszłym roku po raz pierwszy usłyszałam Masz jeszcze czas z musicalu Once w wykonaniu Sylwii Banasik i Pawła Izdebskiego. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się wtedy płakać na koncercie. Od tamtego momentu zawsze to na tę piosenkę czekam najbardziej. Nie sądziłam, że można ją wykonać jeszcze piękniej. A jednak. Wystarczy dołożyć skrzypce rewelacyjnej Magdy Laskowskiej. Trudno opisać emocje, jakie się budzą w człowieku, kiedy słyszy coś tak pięknego. Z moich rozmów z ludźmi po koncercie wynikło, że nie byłam jedyną osobą, która w oczach miała łzy.
Dobrą być nie popłaca?
Jak usłyszycie Czas Katedr w jego wykonaniu, wgniecie Was w fotel. Obdarzony niesamowitym głosem, a przy tym bardzo pracowity. Jako dziecko bardzo bał się występów publicznych, zadebiutował rolą drzewa w Shreku i marzy o tym, żeby zostać kiedyś zimnym draniem. Na scenie oczywiście. Gościem Majowej musicalnej rozmowy jest Maciek Podgórzak. Zapraszam.
Musicalna: Pamiętasz moment, w którym postanowiłeś zostać aktorem?
Maciek Podgórzak: Spodziewałem się tego pytania na samym początku (śmiech). Takich momentów było kilka. Tym przełomowym, w którym stwierdziłem, że na pewno chcę iść w tę stronę, był koniec gimnazjum. Nastawiałem się pod kątem profilu klasy w liceum i zaangażowania się w różne działalności, czy to w szkolne zajęcia teatralne, czy też później w Centrum Kultury i Sztuki w Siedlcach. Myślałem o tym od najmłodszych lat, bo zawsze miałem kontakt z teatrem. W podstawówce mieliśmy grupę Baj bajka prowadzoną przez Panią Zofię Sitkiewicz. Chociaż podobno w przedszkolu tego nie lubiłem. Jak kazali mi powiedzieć wierszyk, to płakałem i wychodziłem z sali, ale tego nie pamiętam. To mama mi mówiła: jestem zdziwiona, że jesteś aktorem, bo kiedyś strasznie się przed tym broniłeś. W podstawówce myślałem o tym bardziej jak o hobby, nie wiedziałem za bardzo, czy się do tego nadaję i czy będzie to mój sposób na życie. Wiadomo, co się mówi o aktorach, jest taki kawał: co różni balkon od aktora? Balkon jest w stanie utrzymać czteroosobową rodzinę. Zawsze miałem to jakoś z tyłu głowy, ale raczej się tym nie przejmowałem. Rodzice też mnie nie zniechęcali do takiego wyboru. Nie byli może zachwyceni, bo się martwili, jak to rodzice, ale jak już zobaczyli, ze jestem zdeterminowany, okazali mi dużo wsparcia i zrozumienia. Raz tylko ojciec powiedział mi żartobliwie: Cóż, jakbyś poszedł na medycynę, to przynajmniej miałbyś pewną pracę, a tak pójdziesz na aktorstwo i będę musiał Cię utrzymywać. Głównie kierowałem się tym, żeby robić to, co lubię w życiu. Pod koniec gimnazjum byłem już pewien. Potem ogromny wpływ na mnie mieli ś.p. Pan Andrzej Meżerycki i Pan Waldemar Koperkiewicz. To dzięki nim, po wcześniejszych warsztatach, znalazłem się Teatrze Es w Centrum Kultury i Sztuki w Siedlcach.
To były początki Twojej drogi?
Tak. Działalność w CKiS utwierdziła mnie, że to jest to. Bardzo szybko wszedłem do spektaklu Droga na podstawie tekstów Karola Wojtyły w reżyserii i adaptacji Andrzeja Meżeryckiego z muzyką Waldemara Koperkiewicza. Przy pierwszym spektaklu, kiedy pierwszy raz stanąłem na scenie, wiedziałem, że to jest to, co chcę robić. Dalej starałem się, żeby to marzenie spełnić.
Jak to wyglądało?
Początkowo zakładałem, że będę zdawał do szkół teatralnych w Warszawie i Krakowie. Generalnie myślałem, że będę zdawał wszędzie gdzie się da, ale przestraszyła mnie strona internetowa PWST we Wrocławiu. Jak usłyszałem, że musimy przyjść na egzamin w trykocie baletowym i jak sobie wyobraziłem siebie w nim, to szybko zawęził się mój wybór (śmiech). Potem dowiedziałem się, że to nieprawda, bo tak samo wyglądało to w Gdyni. Chodziło o to, żeby sprawdzić sylwetkę, predyspozycje ruchowe, plastyczność ciała. Zresztą, jako aktorzy często musimy się przebierać w rzeczy, których nikt inny nie nosi (śmiech), trzeba się też na to nastawić. W drugiej liceum siostra cioteczna wysłała mi link z wiadomością o castingu do Studio Buffo w Warszawie. Poprosiłem swojego ówczesnego nauczyciela, Janusza Malinowskiego, który jako pierwszy namówił mnie do śpiewania, o pomoc w przygotowaniach. Poszedłem na ten casting. Później okazało się, że to był casting do grupy warsztatowej, która miała swoje zajęcia w każdy weekend, potem były następne warsztaty wakacyjne i po nich zaproponowano mi umowę. Zagrałem m. in. w Metrze, Ukochanym kraju i kilku koncertach. Ta przygoda szybko się jednak skończyła. Dzisiaj wiem, że to był taki okres, w którym totalnie nie zdawałem sobie sprawy, ile wyrzeczeń i wysiłku trzeba włożyć w ten zawód, ile to nieustannej pracy nad swoimi umiejętnościami. Z perspektywy czasu wiem, że były one niewystarczające na profesjonalną scenę. Byłem wtedy w klasie maturalnej i to wszystko mnie przytłoczyło. Na koniec liceum zdawałem tylko i wyłącznie do Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, niestety z negatywnym skutkiem. W sumie nie takim negatywnym, bo studiowałem przez rok socjologię na Uniwersytecie Warszawskim i na tym etapie mojego życia dowiedziałem się o szkole w Gdyni.
Wcześniej jeszcze miałeś do czynienia z siedleckim zespołem Caro Dance.
Tak. Miałem 7 lat, kiedy poszedłem na pierwsze zajęcia i to trwało jakieś trzy lata. Wiadomo, że grupy dziecięce mają zupełnie inny poziom tańca niż to, co oglądamy w programach typu You can dance czy w teatrach muzycznych, ale dzisiaj bardzo to doceniam. Mimo wszystko tak wczesny kontakt z tańcem pod okiem Iwony Orzełowskiej dużo mi dał, jeżeli chodzi o myślenie o ruchu na scenie. Dopiero później zobaczyłem, jak to zaowocowało. Do dziś zresztą czerpię radość z tańca. Z pewnością jest mi on bliski, szczególnie, że w musicalu jest to bardzo ważna dziedzina sztuki.
Co wpłynęło na to, że zdecydowałeś się zdawać do Gdyni?
Lubię zaglądać czasami do słownika języka polskiego, żeby przeczytać znaczenie danego słowa. Ostatnio przyglądałam się definicji słowa pasja: głębokie zaangażowanie i zainteresowanie czymś, co bardzo lubimy robić i czemu chcemy poświęcać czas. Nie: coś, w czym jesteśmy ekspertami. Nie: coś, na czym świetnie się znamy. Niekoniecznie coś, w czym siedzimy od lat. Czy pisząc o kuchni, muszę ukończyć wiele szkół gotowania? Opowiadając o książkach, muszę być literaturoznawcą? Dzisiaj zapraszam Was na wpis nieco innego typu – czy muszę być znawcą, żeby o czymś pisać. A co za tym idzie – czy muszę znać się na musicalach, żeby móc je kochać.
Jak pewnie widzicie, blogosfera bardzo szybko się rozwija. Blogi istnieją niemal na każdy temat, a wiele osób skrycie marzy, żeby zacząć pisać. Rynek wydaje się jednak przesycony i trudno znaleźć temat, który nie zostałby już poruszony. A jednak, kiedy w mojej głowie po raz pierwszy pojawił się pomysł założenia tego bloga, nie mogłam znaleźć w sieci nic podobnego. Potem, jak się okazało, chyba niezbyt dobrze szukałam, jednak wydawało się, że trafiłam na niszę, o której tak wszyscy trąbią. Postanowiłam spróbować. Czy się bałam? Oczywiście. Nie znałam się kompletnie na HTML-u, na WordPressie, nie miałam pojęcia, czym dokładnie jest hosting i domena, całej tej informatycznej podstawy musiałam się nauczyć. A jednak gdzieś w głębi czułam, że to właśnie to, co chcę zrobić. Nawet nie wiecie, ile godzin spędziłam na planach, tworzeniu loga, listy tematów, budowania tego wszystkiego. A start bloga uczciłyśmy ze współlokatorkami czeską marlenką.
Kiedy zaczęli się pojawiać pierwsi czytelnicy, byłam przeszczęśliwa. Czytałam pierwsze nieśmiałe komentarze, dzieliłam się moimi refleksjami i cały czas się uczyłam. Wypożyczałam książki o musicalu, poznawałam jego historię, zapoznawałam się z polskimi teatrami muzycznymi. Coraz bardziej wsiąkałam w ten świat i chciałam go jeszcze lepiej poznawać. Szczególnie odkąd zaczęły się Musicalne rozmowy. Aktorzy musicalowi to naprawdę wspaniali ludzie.
Kochani! Nie jestem ekspertem od musicali i długo nim nie będę. Ten świat fascynuje mnie od niedawna. Blog lada chwila kończy pół roku. Jest to dla mnie niesamowite doświadczenie i ogromna radość. Mam jednak świadomość, jak wielu rzeczy jeszcze nie wiem, jak wielu musicali nie widziałam, ile się jeszcze muszę nauczyć. Wszystkie poważniejsze artykuły (jak historia musicalu), piszę w oparciu o źródła. Pozostałe są moimi przemyśleniami i odczuciami. Takie spojrzenie jeszcze niemal laika. Chcę się w tym kierunku rozwijać, ale rozwijać z Wami. Bez Was ten blog by nie istniał. I za to chciałabym Wam podziękować. Za wszystkie nasze rozmowy, za komentarze, lajki na facebooku. Cieszę się, że z niektórymi z Was mogę rozmawiać przez internet, a z innymi miałam już okazję spotkać się w teatrze. Świat musicali jest piękny i fascynujący. Musicale zajmują teraz w moim życiu bardzo ważne miejsce. A że nie zawsze umiem odpowiedzieć na wszystkie stawiane mi pytania albo popełniam błędy? Nie od razu Rzym zbudowano. Pozdrawiam Was cieplutko.
Jakiś czas temu zastanawialiśmy się, dlaczego warto iść na musical w pojedynkę. Bardzo cieszy mnie Wasza reakcja i rozmowy, które rozwinęły się pod wpisem. Okazało się, że wiele osób właśnie w ten sposób ogląda musicale. Dzisiaj spojrzenie z drugiej strony, dlaczego na takie wyjście warto znaleźć towarzysza.
Masz z kim dzielić się wrażeniami
Z natury jestem gadułą, a jak coś mi się spodoba, to potrafię opowiadać o tym godzinami. Nie inaczej jest w przypadku musicali – wrażeniami chcę się podzielić, jak tylko zacznie się przerwa. Nawet jak jestem sama, zwykle relacjonuję komuś przeżycia przez facebooka albo smsem. O ile jest jednak lepiej, kiedy ta osoba jest tuż obok mnie i zobaczyła przed chwilą dokładnie to samo. Wymieniamy się wrażeniami na gorąco – po jakimś czasie one bledną, więc te dyskusje jeszcze w teatrze są najciekawsze.
Musical może być punktem wyjścia wycieczki
Jak być może widzieliście na Facebooku, kupiłam bilety do Londynu, a co za tym idzie, już w lipcu spełnię moje największe ostatnio marzenie – zobaczę na żywo musical Wicked. Cieszę się nie tylko z tego powodu, lecz także przez wyjazd, który czeka mnie niejako przy okazji. Myślę, że spędzimy z koleżanką wspaniały weekend w Londynie, w którym, przyznaję, będę po raz pierwszy w życiu. Nie mogę się doczekać! To kolejny plus – przy wyborze musicalu, który jest daleko, organizujemy sobie wyjazd w nowe miejsce. Sama droga także jest o wiele przyjemniejsza z towarzyszem.
Możesz zarazić kogoś pasją do musicalu
Wiele osób nie lubi musicali i mają ku temu różne powody. Ostatnio często o tym rozmawiam z różnymi ludźmi i okazuje się, że znaczna część z nich nigdy musicalu nie widziała. W dodatku twierdzą, że jakby mieli okazję, chętnie by się do teatru wybrali. Możemy więc połączyć przyjemne z pożytecznym – nie dość, że spędzimy przemiły wieczór w dobrym towarzystwie, może zyskamy nowego fana musicali, który chętnie będzie z nami na nie chodził.
Świetnie spędzasz czas z bliskimi
Całkiem niedawno dostałam wiadomość o treści: „Dzięki za inspirację! W sumie o tym nie pomyślałam wcześniej, ale jeden z musicali bardzo mnie zaciekawił. Pogadam z narzeczonym, może tym razem zamiast do kina pójdziemy do teatru”. Mówi się, że ludzie coraz rzadziej wybierają ten typ rozrywki. A przecież to dobra opcja na randkę albo wspólne wyjście z przyjaciółmi. Próbowaliście kiedyś namówić znajomych na takie spędzenie wieczoru? Może okaże się, że oni też lubią musical, tylko…. nigdy nie przyszło Wam do głowy o tym porozmawiać.
Nie czujesz się samotny
Powód może oczywisty, ale czasami faktycznie tak jest. Idziemy na musical, wybieramy tytuł, który nas fascynuje, ulubioną obsadę, w trakcie spektaklu siedzimy jak zahipnotyzowani, ale… w przerwie jest nam zwyczajnie smutno. Widzimy ludzi, którzy rozmawiają, dzielą się wrażeniami. Oczywiście dla niektórych to nie problem podejść do obcych i zagadać. Nie wszyscy są jednak tak odważni, czasami staną gdzieś w rogu i gapiąc się w telefon, z utęsknieniem wyczekują końca przerwy. Z towarzyszem jest jednak lepiej.
Jakie jest Wasze zdanie? Szukacie towarzysza do wyjścia, macie osobę, z którą zawsze chodzicie, czy jednak preferujecie samotne wyjścia? Podzielcie się w komentarzach.
Była wiosna, wiosna wkoło, nadszedł cudny maj – ten wiersz mówiłam kiedyś na akademii szkolnej. Maj od zawsze był moim ulubionym miesiącem, dzieje się w nim wiele ważnych dla mnie rzeczy. I kwitnie bez, który kocham całym sercem. Czy tak pięknie i wiosennie jest w naszych teatrach? Zapraszam Was na majowy przegląd musicalowy.
Wrocław
Teatr Capitol zaprasza na musical Nine i na Czarnoksiężnika z Krainy Oz.
Łódź
W Teatrze Muzycznym w Łodzi najmłodsi mogą zobaczyć Zorro i Smurfowisko, czyli Gargamel złapany, dorośli natomiast Cyrano.
Lublin
W Teatrze Muzycznym w Lublinie Phantom – Upiór w operze.
Warszawa
Teatr Roma zaprasza (przedostatni miesiąc) na Mamma Mia! i Pięć ostatnich lat. W ofercie dziecięcej Księga dżungli, Alicja w Krainie Czarów i Mały Książę. Do Teatru Rampa możemy zawitać na Rapsodię z demonem. Najmłodszym z pewnością spodobają się O dwóch takich, co ukradli księżyc, Księżniczka Sara, Wanna Archimedesa i Tajemniczy ogród. Studio Buffo klasycznie Romeo i Julia, Polita, Metro i Piotruś Pan. W Teatrze Komedia czeka na nas Pierwsza Randka. W stolicy możemy zobaczyć też musical Cats w broadwayowskiej obsadzie. Będzie wystawiany na Torwarze przez trzy dni: 18, 19 i 20 maja. Bilety dostępne są tutaj.
Poznań
Teatr Muzyczny w Poznaniu szykuje dla nas premierę – będzie to Madagaskar, który zdominuje majowy repertuar. Oprócz niego obejrzymy tylko Zakonnicę w przebraniu. Możemy jednak odwiedzić Teatr Wielki, w którym grany będzie Skrzypek na dachu.
Gdynia
W Teatrze Muzycznym w Gdyni Skrzypek na dachu, Notre Dame de Paris, Grease i Piotruś Pan.
Chorzów
Teatr Rozrywki w tym miesiącu przygotował dla nas Młodego Frankensteina i Producentów.
Bielsko-Biała
Teatr Polski prezentuje Człowieka z La Manczy.
Dzień Teatru Publicznego
13 maja to Dzień Teatru Publicznego, w którego obchody włącza się wiele teatrów. Tego dnia można nabyć bilety na spektakle za 500 gr. W akcji biorą udział m.in. Teatr Roma, Teatr Rampa czy Teatr Muzyczny w Poznaniu. Ja w ten sposób zamierzam zdobyć bilet na Madagaskar. Popatrzcie, może w swoim mieście znajdziecie coś dla siebie, niekoniecznie musicalowego.
Jakie macie plany na maj? Chcecie zobaczyć coś konkretnego? To przedostatni miesiąc przed wakacyjną przerwą w teatrach, może warto na coś się skusić?
Jest posiadaczką jednego z najbardziej znanych głosów polskiej sceny musicalowej. Do tego świata trafiła trochę przez przypadek, ale śpiew towarzyszył jej od zawsze. Opowiada, kim mogłaby być, gdyby nie została aktorką, jakie ma musicalowe marzenia i dlaczego od czasu do czasu musi odwiedzić Egipt. Zapraszam Was na Kwietniową musicalną rozmowę z Edytą Krzemień.
Musicalna: Na początku chciałam zapytać trochę przewrotnie: wiesz, co robiłabyś, gdybyś nie śpiewała i nie występowała na scenie?
Edyta Krzemień: Wolałabym nie brać takiej ewentualności pod uwagę, ale pewnie coś bym wymyśliła. Mam dużo różnych zainteresowań. Kiedyś marzyłam o tym, żeby zostać weterynarzem, potem wpadłam na pomysł, że będę dziennikarką, fotografem, sportowcem, politykiem (o zgrozo!). W sumie ile dni, tyle pomysłów. Dorastałam wśród ludzi, którzy uwielbiają podróżować i zawodowo zajmują się turystyką, więc może mogłabym organizować ciekawe wyprawy rowerowe dookoła świata? Co jeszcze? Myślę, że mogłabym pracować w jakiejś kawiarni, bo po pierwsze uwielbiam jeść, a po drugie tworzenie smaków i zapachów dla innych ludzi byłoby super, pod warunkiem, że zajęłabym się tylko tym i moja uwaga byłaby na tym skupiona. Kawiarenka, restauracja, może jakiś domek do wynajęcia gdzieś, z różnymi fajnymi rzeczami, żeby było miło i ciepło. Kiedyś myślałam także o tym, żeby zostać „nosem”, czyli artystą-perfumiarzem. Podsumowując, wszystkie moje wybory koncentrują się na tworzeniu czegoś. Ale szczerze mówiąc, chciałabym nigdy nie musieć rezygnować z muzyki i teatru.
A o czym marzyłaś jako dziecko?
Zawsze marzyłam o tym, żeby śpiewać. Muzyka była i jest moją pasją i nigdy nie myślałam o niej jak o drodze zawodowej, raczej jak o cudownym dodatku do mojego życia. A poza tym, marzenia miałam bardzo proste i takie, o których wiedziałam, że są do zrealizowania prędzej czy później. Trzymałam się zasady: najpierw pomyśl, potem uwierz, a dopiero później marz i spełniaj (cyt. Walta Disneya). Nigdy na odwrót. Bo wielkie nieprzemyślane marzenia to szaleństwo, które jeśli jest nie do zrealizowania, może rodzić poważne frustracje. Więc po co sobie to robić.
To jak zaczęła się Twoja przygoda ze śpiewem?
Śpiew był od zawsze. To było dla mnie takie organiczne, oczywiste, że się śpiewa, że się słyszy muzykę. Takie proste. Wiedziałam jednak, że to wymaga szlifów, pracy itd. Mama pracowała w domu kultury u nas w miasteczku. Stworzyła mi możliwość obcowania ze sceną, sama tworzyła choreografie do piosenek śpiewanych przez naszą dziecięcą grupę wokalno-taneczną. Mikrofon był mi bliski. Choć jak sięgam pamięcią, zanim przyszedł prawdziwy mikrofon, najpierw był dezodorant. I wielka kamera na kasety VHS. Oczywiście przed tą kamerą były cuda. Nagrywaliśmy filmy, minikoncerty i cieszyliśmy się tym, że możemy się później obejrzeć w telewizorze. To wszystko to była wspaniała ucieczka od różnych problemów dojrzewającej dziewczynki. W szkole nie byłam prymusem, a muzyka mnie koiła. I do dzisiaj tak jest. Muzyka potrafi wpłynąć na to, jaki mam dzień. W szkole średniej trafiłam do bardzo muzykalnej klasy. Mimo że była to klasa ogólna, było w niej mnóstwo talentów. Większość dobrze śpiewała, koleżanka grała na gitarze, ja grałam na perkusji i śpiewałam. Nauczycielka muzyki, p. Hanna Malska, zasugerowała mi zdawanie do szkoły muzycznej. Miałam 19 lat. Dostałam się i powoli zaczęła się moja przygoda z myśleniem o muzyce jako o zawodzie, w którym mogłabym się realizować w przyszłości.
Dlaczego akurat musical?