• Grudniowy przegląd musicalowy

    Grudniowy przegląd musicalowy

    Zbliża się grudzień. Nie wiem, jak Wy, ale ja uwielbiam ten miesiąc. Trochę przez świąteczny klimat, trochę przez śnieg, trochę przez cynamonowy zapach zimowej herbaty. W tym roku, po raz pierwszy, chcę zrobić grudniownik. Mam już wszystkie potrzebne materiały i z niecierpliwością czekam, aż ten magiczny miesiąc się zacznie. Co powiecie na to, żeby ten niezwykły czas jeszcze bardziej upiększyć i wzbogacić o nowy musical? Zapraszam na grudniowy przegląd musicalowy. Zobaczmy, co oferują nam teatry muzyczne.

    Poznań

    Zacznę od tego miasta nie dlatego, że mam do niego słabość i nie mogę się doczekać, aż w lutym do niego wrócę. Teatr Muzyczny w Poznaniu ma wyjątkową ofertę i, jeśli macie taką możliwość, to z niej skorzystajcie. Mówię o Opowieściach Zimowych. Sama jeszcze tego nie widziałam, dlatego oddam głos reżyserowi:

    Pieśni Maury Yestona są niczym bursztyny znalezione na plaży w zimowy, sztormowy poranek: przebłyski nadziei i zastygniętego słońca wśród bezkresu zimnej szarości. Zupełnie inaczej, niż bezbrzeżnie smutnym cyklu „Winterreise”- pieśni Franciszka Szuberta do słów Wilhelma Müllera, będącego dla Yestona rodzajem pierwowzoru i artystycznej inspiracji. Oba dzieła łączy wspólna idea, utrzymane są jednak w zdecydowanie odmiennej estetyce. Czasem myślę, że sukces muzyki zza oceanu wynika w ogromnej mierze z dostrzeżenia najlepszych europejskich wzorców przez pryzmat dystansu. Tym goręcej zachęcam do posłuchania i obejrzenia „Opowieści zimowych”. Nośnikiem wszelkich emocji w tym spektaklu jest kropla. Kropla wody –  która może być początkiem wszystkiego, a wzbierając w rwący nurt, może wszystko zakończyć. Kropla krwi – która czasem dzieli od życia bądź śmierci. Łza – podobnie, z dwoistością swej natury. Jakże się to pięknie przeplata… Tak jak ludzkie uczucia w „Opowieściach zimowych” Yestona.

    Spektakl w grudniu będzie grany tylko raz: 10 grudnia o 20. Zapraszam i mam nadzieję, że mi też kiedyś dane będzie to zobaczyć. Co poza tym? Oczywiście największy obecnie hit, czyli Zakonnica w przebraniu. Myślę, że warto zobaczyć także Nie ma jak lata 20., lata 30. Za to dzieci mogą zobaczyć Pchłę Szachrajkę. Jest też oferta sylwestrowa, o której napiszę już wkrótce.

    Warszawa

    Czytaj dalej…

  • Czeski musical czy czeski film? – Sunset Boulevard

    sunset boulevard
    Fot. Martin Popelář/http://www.ndm.cz/cz/opereta-muzikal/inscenace/3374-sunset-boulevard/

    Jak wiecie (a jeśli nie, możecie o tym przeczytać tu), od września mieszkam w Ostrawie w Czechach. Czeskiego uczę się od roku, ale dopiero wejście w środowisko, gdzie wszyscy naokoło mówią w obcym języku, zmusiło mój mózg do tak intensywnego wysiłku, że z czasem zaczął wszystko rozumieć, a i powoli nawet udaje mi się w miarę poprawnie mówić. Toteż moja listopadowa podróż musicalowa, dla odmiany, nie była szczegółowo zaplanowanym wyjazdem, a jedynie krótką wycieczką tramwajem do centrum miasta. Spośród bogatego repertuaru Divadla Jiřího Myrona padło na Sunset Boulevard.

    Zaczęło się od filmu

    Musical powstał na kanwie wielokrotnie nagradzanego filmu Sunset Boulevard (pol. Bulwar Zachodzącego Słońca) z 1950 r. Jest historią Normy Desmond, aktorki kina niemego, która w momencie wejścia filmu dźwiękowego, nagle straciła role i pozycję gwiazdy, i Joego Gillisa, średnio utalentowanego scenarzysty, który uciekając przed wierzycielami, przez przypadek trafia do jej domu. Norma żyje w swoim świecie i czeka na wielki powrót. Nadal jest kochana, fani ją uwielbiają i wysyłają do niej mnóstwo listów. A jednak coś w tej historii nam nie gra. Coś, co Joe próbuje rozgryźć, jednocześnie pracując nad scenariuszem, który Norma pisała od lat. Scenariuszem filmu, który ma jej przywrócić status gwiazdy. Joemu coraz bardziej podoba się wygodne życie, które prowadzi w jej domu. Ma swój pokój, drogie i modne ubrania, kamerdynera Maxa, który mu usługuje we wszystkim (nawet wbrew jego wiedzy przenosi jego rzeczy ze starego mieszkania). W zamian ma tylko dawać Normie iluzję miłości. Czy to faktycznie aż tak wiele? Czytaj dalej…

  • Większego świra mam – Rodzina Addamsów

    Rodzina Addamsów
    fot. Krzysztof Krzemiński /http://www.teatr.gliwice.pl/3,939,Rodzina_Addamsow.html

    Pamiętna rodzinka

    Któż z nas nie pamięta demonicznej rodzinki, która przez wiele lat towarzyszyła nam w dorastaniu? Mrocznego klimatu, uroczych mięsożernych kwiatków i rodzeństwa, które dla siebie dałoby się pokroić (w bardzo dosłownym znaczeniu)? Na kolejne spotkanie z tymi osobnikami zaprosił nas Teatr Miejski w Gliwicach na sztukę Rodzina Addamsów. I było to spotkanie bardzo klimatyczne.

    W samym środku Central Parku stoi dom. Wygląda jakby był z horroru i to jest jego największa zaleta. Bo jego mieszkańcy w żadnym innym nie czuliby się lepiej. Piękna, chłodna Morticia i jej gorący mąż Gomez o hiszpańskich korzeniach. Dwójka ich dzieci: młoda Wednesday, której ulubioną atrakcją jest polowanie z kuszą i znęcanie się nad młodszym bratem, Pugsleyem, który te tortury przyjmuje z nadzwyczaj dziką przyjemnością. Jest też wujek Fester, skrywający pod straszną aparycją gołębie serce i babcia, istny alchemik z prawdziwego zdarzenia. A także kamerdyner, ani żywy, ani martwy, bo się po prostu nie zdecydował. I publiczność, wrzucona w sam środek wydarzeń, które na zawsze mają odmienić życie Addamsów.

    Otóż Wednesday się zakochała. Co więcej, jest już nawet zaręczona. I nie zamierza na razie informować o tym matki. Do zachowania tajemnicy zmusza swojego ojca, który przecież nigdy w życiu nie zataił nic przed swoją cara mia. A wybranek, Lucas, wraz ze swoimi rodzicami, mają dzisiaj przyjść na kolację. Nie będę Wam opisywać całej fabuły, bo jedną z największych atrakcji musicalu jest oczekiwanie na rozwój wydarzeń. A mogę Wam zagwarantować, że te wydarzenia przeprowadzą Was przez całą gamę emocji.

    Bo Rodzina Addamsów to komedia. I jakkolwiek jej bohaterowie nie byliby przerażający, nie da się nie uśmiechnąć, kiedy zatrwożona Morticia przychodzi do męża: Czytaj dalej…

  • Moje musicalowe podróże

    Moje musicalowe podróże

    Moje musicalowe podróże są projektem, który realizuję od trzech miesięcy. Wybieram konkretny musical, konkretną obsadę i spektakl, planuję podróż i nocleg. I jadę. Trochę szalone? Dziwne? Kiedy pomyślę, ile przynosi mi to radości i jaka jestem wtedy szczęśliwa, to jeden z moich najlepszych pomysłów na życie.

    Jak to się zaczęło?

    Zaczęło się od szkoły. W pierwszej gimnazjum zabrali nas na wycieczkę. Oczywiście najbliżej było do Warszawy, więc pierwszy musical, który w życiu widziałam, to Grease. Wróciłam zachwycona. Do tej pory mam ogromny sentyment do tej sztuki. Pamiętam nawet te emocje, które mi towarzyszyły, kiedy aktorzy na koniec spektaklu zaprosili nas na scenę. Potem byłam na wielu wycieczkach w różnych teatrach i najczęściej szkoła wybierała dla nas musicale. To w czasach gimnazjalno-licealnych zobaczyłam wiele spektakli, których teraz nie miałabym okazji obejrzeć, bo już dawno zostały zdjęte z afisza (łącznie z Upiorem w operze, który pozostaje moim numerem jeden). A potem skończyłam szkołę. I skończyły się wyjścia na musicale. W pierwszych latach studiów zobaczyłam tylko Nędzników w Romie, jakiś czas później (trochę bardziej z przypadku niż z ambitnych planów) – poznańską Evitę. I Jesus Christ Superstar w Poznaniu, który był jednym z punktów obchodów 1050 rocznicy chrztu Polski. Czytaj dalej…

  • Na początek – Musicalna

    Więc pora wyśpiewać tę historię, co wciąż trwa…

    Czas miłości, Rent (tłum. Maciejka Mazan)

    musicalna Cześć!

    Skoro tu trafiłeś, to na 90% jesteś fanem musicalu, chociaż może jeszcze o tym nie wiesz. Nazywam się Asia, jestem autorką bloga Musicalna i chcę Cię zaprosić do niesamowitego świata musicali.

    Będę piosenkarką?

    Chyba każdy z nas miał wielkie marzenia jako dziecko. Ja chciałam zostać piosenkarką. Duże stojące mikrofony z ogromnych klocków w przedszkolu i te całkiem małe z dezodorantu lub szczotki do włosów. Własne koncerty. Oglądanie Od przedszkola do Opola i marzenie, żeby znaleźć się na scenie. I mama, która, kiedy miałam pięć lat, zabiła moje pragnienie stwierdzeniem, że piosenkarką nie zostanę, bo… nie potrafię śpiewać. Zabiła plany, ale nie zabiła tej miłości. Śpiewałam w chórku szkolnym. Śpiewałam, kiedy zostawałam sama w domu. A gdy jako nastolatka zaczęłam jeździć na oazy, nauka śpiewu była jednym z ulubionych punktów dnia. Czytaj dalej…