Styczeń już niemal za nami. Też Wam minął tak szybko? Pamiętacie jeszcze o postanowieniach? Ja moje marzenia spełniam w rekordowym tempie: nowy cykl i koncert musicalowy są już za mną. Oba przyniosły mi niesamowicie dużo radości. Mam nadzieję, że w tym miesiącu jakieś kolejne też się spełni. Tymczasem zapraszam Was na Lutowy przegląd musicalowy.
Warszawa
W Teatrze Muzycznym Roma zobaczymy Mamma Mia. Przypominam, że są to ostatnie miesiące, w których musical jest grany. Jest jeszcze dużo wolnych miejsc. Dla najmłodszych Księga Dżungli i Alicja w Krainie Czarów. W obu spektaklach zobaczycie Martę Wiejak. W Teatrze Rampa, z propozycji dla dzieci: Książę czy żebrak i W pogoni za bajką. Pozostali z pewnością chętnie zobaczą Rapsodię z demonem albo Jeźdźca Burzy. Studio Buffo zaprasza na swoje tradycyjne spektakle: Metro, Politę, Piotrusia Pana oraz Romea i Julię. W Teatrze Dramatycznym znajdziemy Cabaret, w Teatrze Komedia Pierwszą randkę, a w Teatrze Żydowskim Skrzypka na dachu.
Poznań
W Teatrze Muzycznym w Poznaniu nadal na afiszu Zakonnica w przebraniu. Jest także Skrzypek na dachu i Nie ma jak lata 20., lata 30. Dla małych widzów Pchła Szachrajka.
Gdynia
To było jedno z tych marzeń, które powstały w mojej głowie, na długo zanim na blogu pojawiła się lista. Tliło się cały czas, więc jak w grudniu zobaczyłam ogłoszenie, to nie zastanawiałam się nawet przez chwilę. W końcu Lublin to raptem trzy godziny autobusem od mojego domu. Kupiłam bilet i czekałam. Wreszcie nastał ten dzień, a koncert musicalowy Accantus Symfonicznie przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Zapraszam Was na recenzję.
Orkiestra symfoniczna
Jedną z rzeczy, które najbardziej kocham w musicalach, jest muzyka na żywo. Tutaj miałam coś jeszcze piękniejszego: Orkiestrę Symfoniczną im. Karola Namysłowskiego w Zamościu – jak się dowiedziałam od dyrygenta Tadeusza Wicherka – najstarszą orkiestrę symfoniczną w Polsce. Ich grę trudno opisać słowami. Kiedy się słyszy ponad pięćdziesiąt różnych instrumentów, tworzących jedną harmonijną melodię, człowieka aż przechodzą ciarki. Szczególnie, jeśli do tej melodii za chwilę dołączają niesamowite głosy. Człowiek siedzi jak zahipnotyzowany przez cały koncert. Przynajmniej ja tak miałam.
Minimum gadania, maksimum śpiewu
Czerwone światła, klimatyczna muzyka i pojawia się on, mistrz, który zabiera nas w całkowicie inny świat. Znajdujemy się w przedwojennym Berlinie, w klubie KitKat – który przyciąga obcokrajowców – Willkommen, Bienvenue, Welcome. Dasz się skusić? Zapraszam na recenzję Cabaretu, granego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie.
Oskarowa wersja
Podejrzewam, że całą historię większość z Was zna ze słynnego filmu z 1972 roku. Ja jednak, o czym wiedzą doskonale moi znajomi, mam duże braki w kinematografii. Nawet jeśli chodzi o musicale. Poszłam więc bez większego przygotowania i nie wiedziałam, czego się spodziewać. To dla mnie nic nowego, zwykle nie czytam recenzji ani opisów, bo lubię, jak spektakl mnie zaskakuje. Tak było i tym razem.
Obserwujemy historię Cliffa, Amerykanina, który przyjeżdża do Berlina, by ukończyć swoją książkę. Już w pociągu poznaje Ernsta Ludwiga, któremu pomaga w ukryciu torby przed kontrolą graniczną. To Ernst proponuje mu pokój i wprowadza do Cabaretu, który odmieni jego życie. Bo tam pozna angielską piosenkarkę kabaretową – Sally.
Klimat burleski
Klimat musicalu jest całkiem inny niż tych, które dotychczas widziałam. Kojarzy mi się z burleską – bo tak wygląda tytułowy Cabaret. Są skąpe stroje, erotyczne tańce i zachęta, przede wszystkim do cielesnych rozkoszy. Ale gdzieś za tym kryją się też ludzkie dramaty. Zderzenie pomiędzy marzeniami a rzeczywistością. Cliff, który przyjeżdża po sławę, w listach okłamuje rodzinę, że książkę już niemal skończył. Tymczasem szuka jakiejkolwiek pracy, która zapewni mu utrzymanie. Przeżywa szok, kiedy Ernst okazuje się kimś całkiem innym niż początkowo zakładał. Sally, która staje przed wyborem pomiędzy spokojnym życiem w Ameryce a atrakcjami, które daje jej scena. Właścicielka pokoju, która nagle ma wybierać między miłością a bezpieczeństwem. A wszystko na tle zbliżającej się wojny i nazizmu, który powoli ogarnia serca bohaterów. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie niesie.
Mistrz Ceremonii mistrzem spektaklu
Niektóre osoby, które trafiają na bloga, przyznają, że nigdy nie były na musicalu. Powody są różne: ogółem rzadko chodzą do teatru, nie biorą pod uwagę musicalu, nie wiedzą, który wybrać, więc idą na coś pewniejszego. Dzisiaj artykuł właśnie dla Was – jak zacząć przygodę z musicalem. Zapraszam.
Obejrzyj film muzyczny
Musicale są specyficzną formą sztuki. Pomijając te w całości śpiewane (jak Notre Dame de Paris czy Jesus Christ Superstar), bohaterowie ni z tego, ni z owego zaczynają śpiewać, co w niektórych może wzbudzać konsternację i oddzielać w jakiś sposób musical od prawdziwego życia (a przecież w sztukach teatralnych lubimy odnajdywać siebie). Na początek dobrym sposobem jest obejrzenie filmu muzycznego. Polecam Once, bo dla mnie jest magiczny. Do kin wchodzi też La La Land, który wszędzie zdobywa tyle głosów uznania, że aż żal nie zobaczyć. Można też obejrzeć filmową wersję musicalu, np. Upiora w Operze. Nie polecam za to nagranych występów musicalowych. Brak klimatu, który jest na spektaklach na żywo, i często słaba jakość wideo i dźwięku mogą nam skutecznie zepsuć bardzo dobry występ.
Posłuchaj kilku piosenek z musicali
Zwykle niosą one ze sobą konkretny przekaz, bo są częścią opowiadanej historii. Znamy jednak wiele utworów i nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że pochodzą z musicalu. Wiecie, że Don’t cry for me, Argentina to jedna z głównych piosenek Evity, Memory to hit Kotów, a Total Eclipse of the Heart jest śpiewana w Tańcu Wampirów? Czasami piosenki są w stanie tak nas zachwycić, że bardzo chcemy zobaczyć musical, w którym się pojawiają. Ja tak mam z Wicked. Youtube stoi przed nami otworem, jest na nim wiele piosenek z oficjalnych płyt wydawanych przez teatry. I oczywiście jest też Studio Accantus, które za cel postawiło sobie szerzenie miłości do musicali i nagrywane przez nich covery są świetnej jakości.
Wybierz się na klasyk musicalowy Czytaj dalej…
Witam Was serdecznie w pierwszym wpisie w ramach nowego cyklu. Ostatnio zastanawialiśmy się nad tym, jakie znaczenie ma obsada przy wyborze musicalu, na który idziemy. Postanowiłam przybliżyć Wam osoby, które możemy oglądać na deskach teatrów muzycznych. Moją pierwszą rozmówczynią jest Agnieszka Przekupień – wokalistka, aktorka scen muzycznych, a także polonistka. Możemy ją zobaczyć w roli Marii Magdaleny w Jesus Christ Superstar albo Roksany w Cyrano (oba spektakle w Teatrze Muzycznym w Łodzi). Od 2015 roku Agnieszka organizuje też warsztaty musicalowe MUSICAMP. Rozmawiałyśmy o jej drodze musicalowej, o wspomnieniach, marzeniach i miłości do musicalu, którą chce zaszczepić w innych. Zapraszam Was bardzo serdecznie na wywiad.
Musicalna: Kim chciała być Pani w dzieciństwie?
Agnieszka Przekupień: Miałam wiele marzeń. Część z nich zrealizowałam, ale dalej jeszcze wiele przede mną. Od zawsze jednak dotyczyły one uprawiania sztuki. Jako mała dziewczynka, może to dość przewidywalne – chciałam zostać piosenkarką, aktorką i tancerką w jednym. To w pewnym stopniu zasługa moich rodziców, którzy wychowywali nas w kontakcie z muzyką, dobrą muzyką. Często opowiadają, że kiedy obserwują mnie na scenie, przypominają im się różne obrazki z mojego dzieciństwa np. jako 3-letnie dziecko śpiewam piosenki zespołu Stare Dobre Małżeństwo. Ważną rolę w kształtowaniu moich artystycznych marzeń ma też szkoła – Państwowa Ogólnokształcąca Szkoła Artystyczna, która dała mi możliwość od małego zetknięcia się z teatrem, tańcem, śpiewem, fortepianem. W wieku 12 lat pod okiem aktorki Teatru Witkacego w Zakopanem – pani Katarzyny Pietrzyk debiutowałam piosenką „Tango Kat” z repertuaru Kabaretu Starszych Panów w przedstawieniu szkolnym. Już wtedy poczułam, że to jest to, co chcę robić!
Skąd wiec decyzja, żeby studiować filologię polską?
Wybór polonistyki jako początek edukacji uniwersyteckiej to z jednej strony głos rozsądku, który przemawiał zarówno przeze mnie, jak i moich rodziców, ale także pomysł na „przeczekanie” czasu, w którym przygotowywałam się na wstępne egzaminy do uczelni artystycznej. Podczas studiów polonistycznych uczęszczałam na warsztaty aktorskie Doroty Zięciowskiej i Zbigniewa Kalety, a także na zajęcia wokalne do Marcina Jajkiewicza Moimi głównymi destynacjami były: Akademia Muzyczna w Gdańsku oraz Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna w Krakowie. Los chciał, że będąc na drugim roku polonistyki – dostałam się na pierwszy rok musicalu w Gdańsku. Na szczęście Uniwersytet na tę wieść zareagował bardzo przychylnie i pozwolił mi zrealizować trzeci rok polonistyki w trybie indywidualnym. Tym samym będąc w Gdańsku na pierwszym roku – ukończyłam trzeci rok na UJ.
Dlaczego akurat musical?
Co decyduje o tym, że idziecie do kina na konkretny film? Książka, na podstawie której powstał? Scenariusz, który Was zaciekawił? A może chcecie zobaczyć po raz kolejny Waszego ulubionego aktora? Nie jest tajemnicą, że najlepiej sprzedają się filmy z dobrą obsadą i dlatego aktorzy zgarniają za nie wielomilionowe gaże. Jak to wygląda w przypadku musicali? Dzisiaj zapraszam Was na refleksję, czy obsada ma jakiekolwiek znaczenie przy wyborze spektaklu.
Wybitni twórcy
Na początku mojej musicalowej historii to szkoła decydowała, który musical zobaczę. Pierwszym wybranym przeze mnie byli Nędznicy. Poszliśmy większą grupą ze znajomymi. Spektakl był bardzo znany, wystawiany wtedy w Romie. Było to kilka lat temu i nie mam pojęcia, kto w nim grał. Niezbyt mnie to interesowało, mówiąc szczerze. Szczególnie, że Nędznicy jakoś mnie nie zachwycili. Ot, całkiem dobry musical. Kiedy później wybierałam spektakle, kierowałam się kanonem. Skrzypek na dachu to klasyka gatunku. Notre Dame de Paris jest znane na całym świecie. Sunset Boulevard to Andrew Lloyd Webber, więc musi być dobrze.
Kto jest na scenie?
Po raz pierwszy na obsadę zwróciłam uwagę we wrześniu na Notre Dame de Paris. Jak pewnie wiecie, nie jest łatwo dostać na to bilety. Kiedy kupowałam je 1,5 miesiąca przed spektaklem, obsada na konkretne dni nie była podana. Sprawdziłam ją kilka dni przed moim przyjazdem do Gdyni. Jakie zamieszanie było z aktorami i dlaczego wpłynęło to na moją ogólną ocenę, możecie przeczytać tutaj.
Spektakl wybrany ze względu na aktora
Przy okazji nowego roku wiele osób zastanawia się nad tym, jakie ma cele, które postanowienia zrealizować lub, tak jak ja, jak spełnić swoje marzenia. Wiele dalibyśmy, aby osiągnąć to, co siedzi gdzieś głęboko w naszym sercu. Czy jednak zawsze mamy świadomość, co to jest? Ponoć jeżeli wiemy, czego chcemy, jesteśmy odporni na kuszenie. Czyżby więc niezdecydowane osoby były najlepszym łupem demona? Takie pytania zadaje nam Rapsodia z demonem, którą zobaczyłam tuż przed końcem roku, i która była kolejnym etapem moich musicalowych podróży.
Czym jest rapsodia?
Znacie znaczenie słowa rapsodia? Słownik języka polskiego podaje (wychodzi moja filologiczna natura), że jest to utwór instrumentalny zbliżony do fantazji, oparty na tematach pieśni ludowych lub narodowych. Tu nie mamy pieśni ludowych ani narodowych, jest za to kanon muzyki światowej: zespół Queen. Więc już wiecie, że będzie to klasa sama w sobie. Na scenie widzimy Erwina – młodego chłopaka, aspirującego muzyka, który chce zmieniać świat. Choć za bardzo nie wie w jaki sposób. Pisze muzykę, gra w barze i ma nadzieję na wielką karierę. Razem ze swoim kumplem Kacprem, autorem tekstów, mają wielkie ambicje, ale nie do końca wiedzą, co ze swoją przyszłością zrobić. Życie chłopaków obserwujemy z dwóch stron: z ich punktu widzenia i ze strony Aspazji i Ignacji, nowych uczennic Mistrza. A ten doskonale wie, kiedy zaatakować chłopaka. I złożyć mu propozycję nie do odrzucenia. Czy dla sławy Erwin będzie w stanie poświęcić wszystko? Co jest dla niego najcenniejsze? Czy znajomość z niepozorną dziennikarką Idą, która w jego wyimaginowanym świecie staje się ponętną Idalią? Czy przyjaźń z Kacprem, z którym od początku tworzyli zespół? A może to Królowa, znana piosenkarka, która ma być dla niego trampoliną do sławy?
Czy Queen to zbyt wysoka poprzeczka?
Nadszedł styczeń, a wraz z nim czas planowania. Też tworzycie plany na nowy rok? Dla mnie plany brzmią trochę jak wymóg, coś, co muszę zrealizować. Dlatego postanowiłam pokazać Wam moje musicalowe marzenia. Bo marzenia się spełnia, a to brzmi dużo przyjemniej.
Wicked
To zdecydowanie moje marzenie numer jeden na 2017 rok. Ten musical mnie zauroczył i znam już niemal wszystkie jego piosenki na pamięć, bo nie mogę oderwać się od soundtracku. Na bieżąco śledzę strony z tanimi lotami i jak tylko pojawi się dobra oferta lotu do Londynu, z pewnością kupię bilet i zobaczę historię Elfaby. Po cichu marzę też, że kiedyś wystawią Wicked w Polsce.
Nowy cykl na blogu
Ten cykl pojawił się w mojej głowie równocześnie z pomysłem na bloga. Nie mógł jednak ruszyć od razu, bo wymagał, żeby strona nieco się rozwinęła. Myślę, że ten czas nadszedł i mocno wierzę w to, że już w styczniu zobaczycie pierwszy wpis z nowej serii. Nie zdradzę, co to będzie, ale mam nadzieję, że Wam się bardzo spodoba. Bo ja uśmiecham się od ucha do ucha na samą myśl.
Zobaczyć dwanaście musicali
To naturalne następstwo moich musicalowych podróży. Wyzwanie trwa cztery miesiące i do tej pory widziałam cztery musicale, więc mam nadzieję, że tę ciągłość uda mi się zachować. Problem może być w wakacje, kiedy w większości teatrów trwa przerwa urlopowa. Możliwe więc, że w którymś miesiącu zobaczę dwa musicale. A może zaszaleję i będzie to szczęśliwa trzynastka?
Odnaleźć idealny głos męski