Accantus

Recitale Accantus na żywo nie są dla mnie niczym nowym. Od momentu, w którym odkryłam Studio, jeżdżę na nie dość regularnie. Ze względu na to, że nie odbywają się one w Poznaniu, a oprócz biletu muszę też pokryć koszty podróży, rzadko jadę dwa razy na ten sam recital. Wyjątkiem jest Sylwia Banasik, której głos lubię tak bardzo, że żadne miasto nie jest dla mnie przeszkodą (byłam w Warszawie, Krakowie i Bydgoszczy). Najnowszy recital w bydgoskiej Adrii przyniósł duże zmiany w porównaniu z poprzednimi. Nowy repertuar, nowi goście. Czy te zmiany są korzystne? Zapraszam Was na recenzję.

Miłość od pierwszego usłyszenia

Często się śmieję, że to była miłość od pierwszego usłyszenia, ponieważ kiedy po raz pierwszy trafiłam na Sylwię Banasik na YouTubie, pomyślałam tylko: jaki ona ma piękny głos. Dwa miesiące później byłam już na jej recitalu. Od tego momentu minęło 1,5 roku, a jej głos dalej mnie zachwyca. Sylwia stale się rozwija i to słychać. Tak było i tym razem. Piękna piosenek w jej wykonaniu nie da się opisać słowami. Przy Wyśniłam sen niemal płakałam razem z nią, cudowne Uwierz w nas przy akompaniamencie pianina i skrzypiec wywołało ciarki, a duet z Pawłem Izdebskim Masz jeszcze czas jak zawsze niesamowicie mnie wzruszył. Bacznie obserwuję mimikę Sylwii i z radością widzę, że staje się coraz lepszą aktorką. Przenosi nas w światy, o których właśnie śpiewa. Czas na grzech pokazuje jej zupełnie nowe oblicze, a Si petite z bisu bawi do łez. Trzeba też wspomnieć o Wicked. Solowe piosenki z tego musicalu są zdecydowanie najmocniejszym punktem występów Sylwii. Koniecznie przyjrzyjcie się jej twarzy w Dobrą być nie popłaca. Zobaczycie wewnętrzną walkę Elfaby, skrajne emocje, przechodzenie z rozpaczy we wściekłość pomieszaną z bólem. Zawsze z utęsknieniem czekam na tę piosenkę i nie spodziewam się, że może ona być zaśpiewana jeszcze lepiej, a Sylwia stale mnie w niej zaskakuje. Z pewnością mogę stwierdzić, że wykonanie z ostatniego recitalu było najlepszym jej wykonaniem do tej pory (a słyszałam je na żywo szósty raz).

Dobry wokalista nie oznacza dobrego aktora

Bardzo bym chciała napisać, że wszystkie piosenki z Wicked wypadły świetnie. Niestety nie mogę tego zrobić. Mimo że nie przepadam za Kubą Jurzykiem, według mnie jest go za dużo (czy Studio nie ma już innych wokalistów?), to w pierwszej chwili ucieszyłam się z jego obecności. Głównie ze względu na Choć może na chwilę, na które czekałam z niecierpliwością. Uwielbiam tę piosenkę, w musicalu jest ona pełna jednocześnie delikatności i namiętności, wszystkie uczucia, którymi darzą się bohaterowie, są uzewnętrzniane właśnie w tym jednym momencie, kiedy mogą być razem. Piosenkę w wersji recitalowej chciałabym jednak wymazać z pamięci. Kuba może jest dobrym wokalistą, natomiast daleko mu do bycia dobrym aktorem. W moim odbiorze całkowicie zniszczył postać Fiyera. Między wokalistami na scenie nie było ani grama chemii, a Sylwia została całkowicie przytłoczona, wręcz stłamszona przez Kubę. Fiyero, zamiast być delikatnym amantem, który ma swoją ukochaną jedynie na chwilę i chce jej w tym momencie powiedzieć wszystko i oddać całego siebie, stał się gwiazdorem, a delikatna piosenka miejscem na jego popisy wokalne. Mimo przepięknego głosu Sylwii była to jedyna piosenka, po której nie biłam braw. Wprost nie mogłam uwierzyć, że można to wykonać aż tak źle.

Niestety nie lepiej było w kolejnym utworze, czyli Jest wszystko w porządku. Jezus w wersji Kuby wyglądał, jakby zaraz miał ochotę uderzyć Judasza, był pełen agresji i złości. Zupełnie inny niż Jezus Marcina Franca, który pomimo swojej stanowczości, pozostaje jednak łagodny (bardzo polecam Wam zobaczenie Marcina w tej roli na żywo). Nawet cudowna Maria Magdalena i genialny Judasz Pawła Izdebskiego nie byli w stanie uratować tej piosenki, po której zwyczajnie czułam się zniesmaczona. Żałuję tym bardziej, że oba te utwory należą do moich ulubionych wykonań Studia, jednak w wersji scenicznej w takim składzie zdecydowanie się nie sprawdziły. Jedynie Wilcza zamieć we wspólnym wykonaniu Sylwii i Kuby mi się podobała. Zdecydowanie lepiej jako gość wypadł Paweł Izdebski, którego lekki sposób bycia i humor rozładowywały atmosferę, która wydawała się dosyć napięta.

Niekorzystne zmiany

Niestety, co przyznaję z bólem serca, był to jeden z najgorszych recitali Sylwii, na jakim byłam. Miałam wrażenie, że sama artystka nie do końca odnajdowała się na scenie. Nie było żywej interakcji z widzami, jak poprzednio, wyjątkowo często myliła teksty piosenek. Oczywiście wokalnie była bez zarzutu, jednak tym razem czegoś mi zabrakło. Być może to po prostu zmęczenie, a może samemu Studiu Accantus powoli kończą się pomysły. Zmiany w repertuarze mogły być naprawdę dobrym pomysłem. Zdecydowanie podobało mi się Nie zapomnij mnie ze Smasha, jednak zatęskniłam za lekkością poprzednich recitali. Za uroczymi duetami z Wiktorem Korszlą z Króla Lwa, za żartami, którymi wymieniali się artyści na scenie, za radosnym Somewhere over the rainbow z ukulele Pawła i wspólnym śpiewem z publicznością. Dojrzalszy, bardziej musicalowy repertuar pewnie by się sprawdził, gdyby zamiast Kuby Jurzyka pojawił się inny artysta Studia. Ktoś, kto jest bardziej aktorem niż wokalistą i kto potrafi wyważyć swoje emocje w piosence. I przede wszystkim pamięta, że to nie jest jego recital i on powinien być tylko tłem i uzupełnieniem gwiazdy wieczoru. Tej świadomości niestety Kubie zabrakło.

Byliście na jednym z ostatnich recitali Sylwii w Bydgoszczy albo w Warszawie? Macie podobne odczucia czy wręcz przeciwnie, jesteście nimi zachwyceni? Podzielcie się w komentarzach.