marta burdynowiczWychowała się na bajkach Disneya, więc nie wyobrażała sobie innej drogi w życiu. Wymieniona jako nadzieja polskiej sceny musicalowej, opowiada, w czym jest podobna do swoich scenicznych bohaterek, co jest najważniejsze w życiu i o tym, dlaczego jej największym marzeniem jest zamrożenie czyjegoś serca. Zapraszam na kolejną Musicalną rozmowę, moim gościem jest Marta Burdynowicz.

Musicalna: Umiesz wyobrazić sobie scenę ze swojego życia jako musicalową?

Marta Burdynowicz: Bardzo często to robię! (śmiech). Zwykle chodzę z głową w chmurach i ze słuchawkami w uszach, więc jeśli kiedyś nie wpadnę na jakiś znak drogowy, to będzie cud! (śmiech) A tak na poważnie, to kiedy ma się to szczęście, że można połączyć pasję z życiem zawodowym i tak wiele czasu spędza się w tej ukochanej pracy, to granica między nią a rzeczywistością lekko się zaciera… Także dopuszczam taki wariant. To byłoby takie nietuzinkowe – może, na przykład, oświadczyny? (śmiech).

Masz musicalowe marzenia?

W życiu trzeba mieć marzenia, żeby mieć do czego dążyć. Mam wiele musicalowych marzeń, a im więcej musicali poznaję, tym jest ich więcej. Poza tym, pojawiają się nowe, oryginalne tytuły, a takźe przenosi się na scenę musicalową dzieła znane do tej pory jedynie ze srebrnego ekranu, np. Mean Girls. Kiedyś marzyłam głównie o Les Miserables czy Upiorze w Operze, by zasilić te tytuły chociażby stojąc w ósmym rzędzie chóru, a w tej chwili zachwyca mnie Frozen czy Dear Evan Hansen. Moje serce podbiły produkcje Teatru Muzycznego w Gdyni – nasi polscy Chłopi Lalka. Uwielbiam też klasykę gatunku: Miss Saigon, West Side Story czy Sunset Boulevard. Zachwyca mnie Król Lew, Dreamgirls, Wicked, Aida, Jesus Christ Superstar – mogłabym tak wymieniać i wymieniać… Spełnieniem musicalowych marzeń byłoby po prostu mieć możliwość pracowania jak najdłużej, by być częścią jak największej liczby tych wspaniałych dzieł.

A jakaś konkretna rola?

Jako nastolatka marzyłam o Cosette (Les Miserables). Potem ukochałam sobie jednak Eponine. Teraz uważam, że każda rola byłaby ciekawym wyzwaniem. Wspaniale byłoby móc wcielić się np. w demoniczną Panią Lovett (Sweeney Todd), przeuroczą, pełną energii Tracy (Hairspray), charyzmatyczną i silną Effie White (Dreamgirls) lub landrynkową Glindę (Wicked), ale jeśli mogę pozostać z głową w swoim ulubionym, wspomnianym już dziś miejscu, to powiem, że marzeniem byłoby zostać współczesną Królową Śniegu z wielkim płomieniem w sercu, czyli Jej Wysokością Elsą (Frozen).

Jak zaczęła się przygoda z musicalem?

Moja mama bardzo kocha bajki Disneya. To ona zaraziła tatę miłością do tych filmów, a skoro kochali je już oboje, to były one bardzo częstymi gośćmi w naszym domu (śmiech). Do dziś mamy całą szafę kaset VHS takich tytułów jak Mulan, Hercules, Dzwonnik z Notre Dame czy oczywiście Król Lew, a ja nadal znam każdą kwestię wszystkich postaci na pamięć. Piosenki również – rzecz jasna (śmiech). Często zresztą do nich wracamy, a szafę zasilamy coraz to nowymi – tym razem już płytami DVD – takimi jak Vaiana czy – ostatnio – Coco. A bajki Disneya to przecież nic innego jak musicale, prawda? Także nie mogło się to skończyć inaczej (śmiech). Jednak moje życie odmieniła wizyta w Teatrze Muzycznym ROMA, gdzie pojechaliśmy z wycieczką szkolną na Upiora w Operze. Wtedy stwierdziłam, że to jest to, co chcę robić w życiu. W mojej decyzji utwierdziła mnie kolejna wycieczka do ROMY, tym razem na Les Miserables… Jeżeli miałam wcześniej jeszcze jakieś wątpliwości, co chcę w życiu robić, to Nędznicy skutecznie je rozwiali (śmiech).

I postanowiłaś iść do szkoły…

Postanowiłam wtedy rozpocząć studia artystyczne. Wybrałam Akademię Muzyczną w Gdańsku.

Jak zareagowali rodzice?

Mama zawsze mnie wspierała. Sama skończyła szkołę muzyczną – jest pianistką i śpiewa. Tata natomiast był trochę sceptyczny. Teraz jest chyba jednym z największych fanów musicalu w tym kraju! (śmiech). Jeździ i ogląda spektakle muzyczne na terenie całej Polski. Byliśmy też na paru tytułach w Londynie. Jak widać, musical to taki wirus, który atakuje serce i mózg i oby nikt nigdy nie wymyślił na to szczepionki…! (śmiech)

Jako dziecko chodziłaś do szkoły muzycznej?

Nie, chodziłam do liceum ogólnokształcącego i moja edukacja muzyczna rozpoczęła się dopiero na studiach.

Jak wspominasz studia?

Studia musicalowe są bardzo specyficzne, ale ta ich specyfika jest piękna. Przede wszystkim dlatego, że rozwijamy tu nasze umiejętności w zakresie śpiewu, tańca i aktorstwa. Spotykamy pedagogów, których często znamy i podziwiamy od lat, np. aktorów Teatru Wybrzeże, kierownictwo Teatru Muzycznego w Gdyni. To niezwykle cenne doświadczenie móc z nimi pracować i uczyć się od nich. Te studia to jednak nie tylko szlifowanie swojego artystycznego warsztatu, ale przede wszystkim praca nad samym sobą – nad swoim charakterem, nad przełamywaniem własnych barier, stawianiem czoła słabościom. Wspaniała jest również możliwość przebywania w tym artystycznym świecie, w tej bohemie. Spędzamy w swoim towarzystwie naprawdę mnóstwo, mnóstwo czasu – w szkole i poza nią. Bardzo często spotykaliśmy się na próbach nocnych po zajęciach i w weekendy. Budują się dzięki temu między ludźmi niezwykle silne więzi. Wpływa na to także specyfika zajęć – to praca na emocjach, kontakt fizyczny… Konfrontacja kilkuosobowej grupy, z której każdy jest indywidualnością. Uważam, że takie studia to niezwykła artystyczna odyseja w głąb swojej duszy, której – jak przypuszczam – nie dostarczy żaden inny kierunek…

Co w musicalu najbardziej Cię pociąga?

Chyba to, że wywołuje tak wiele emocji. Potrafi rozbawić, wzruszyć, przestraszyć, zadziwić… Opowiada różnorakie historie, przedstawia nam najróżniejszych bohaterów, przenosi nas w mgnieniu oka w najdalszy zakątek świata, a to wszystko przy dźwiękach wspaniałej muzyki… Można go kochać lub nienawidzić, lecz jedno jest pewne – nikt nie pozostaje wobec niego obojętny.

Debiut sceniczny. Skończyłaś studia i…?

Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa w kwestii edukacji. Czuję głód wiedzy i chcę się dalej uczyć. Ze szkołą związany jest właśnie debiut sceniczny, ponieważ dzięki Alicji Węgorzewskiej, ówczesnej Pani Dyrektor Teatru Mazowieckiego w Warszawie, a obecnie Pani Dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej, zostaliśmy zaproszeni z naszym spektaklem dyplomowym do stolicy. Był to musical Fame, w którym miałam okazję zagrać Mabel Washington. Mogłam cieszyć się tą rolą przez rok, ponieważ tyle można było nas oglądać na deskach sceny Palladium w Warszawie. Debiutem pozaszkolnym na większej scenie była Zakonnica w Przebraniu w Teatrze Muzycznym w Poznaniu w reżyserii Jacka Mikołajczyka. Została mi zaproponowana rola Siostry Marii Patryk i naprawdę nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego miejsca, ludzi i tytułu na debiut. Bardzo dużo się nauczyłam przy pracy nad tym spektaklem. Spotkałam się po raz pierwszy w pracy ze swoimi musicalowymi idolami – Barbarą Melzer, Karoliną Trębacz, Olgą Szomańską, Edytą Krzemień, Tomaszem Steciukiem… Każdy z nich bardzo mnie wspierał swoim doświadczeniem, radami, pomysłami… Dał mi on również możliwość pracy z takimi profesjonalistami jak Anna Domżalska, Ewelina Porczyk-Adamska czy Piotr Deptuch, a także ze wspaniałym zespołem, baletem i orkiestrą Teatru Muzycznego w Poznaniu. Ciągła współpraca z tym teatrem, również przy innych tytułach, koncertach pozwala wciąż mi się rozwijać.

Jaka jest siostra Maria Patryk?

Maria Patryk to wulkan pozytywnej energii i bardzo dobry człowiek. Jest otwarta na świat i kocha ludzi. Jest wobec nich bardzo ufna. Zawsze oddana bez reszty każdej sprawie – Bogu, przyjaciołom. Wiara i miłość to dla niej najważniejsze wartości.

W czym jest podobna do Mary z Pilotów?

Łączy je na pewno tytuł i imię  – to dwie siostry Mary (śmiech)! A tak serio, obie są bardzo opiekuńcze (czasami aż za bardzo), oddane sprawie – jedna – Bogu, druga –  ojczyźnie. Są wrażliwe, dobre, odważne, szlachetne i bardzo lojalne. Na pewno obie potrafią bardzo mocno kochać- jedna – swoje siostry, druga – polskiego pilota (śmiech).

Odnajdujesz w nich jakieś swoje cechy?

Oj tak, bardzo dużo! Z Mary łączy nas słabość do mężczyzn z połamanymi kończynami (śmiech). A tak poważnie to  zaangażowanie w pracę, patriotyzm, a przede wszystkim absolutna bezbronność w obliczu miłości… Z Marią Patryk mamy podobne nastawienie do świata i podobne usposobienie. Jesteśmy wesołe i energetyczne. Mamy w sobie dużo ufności do ludzi, ciekawości świata. Podziwiam w niej jednak to, że potrafi odnaleźć radość nawet w zrywaniu się o czwartej rano skoro świt, bo w takiej sytuacji mój optymizm byłby wystawiony na baaardzo ciężka próbę… (śmiech)

I jest jeszcze Saraghina…

Saraghina to bardzo dojrzała, doświadczona kobieta. Jest niezwykle świadoma siebie, atutów swojej kobiecości. Młodzi włoscy chłopcy przychodzą do niej na plażę, gdzie ta, za drobną opłatą, zaspokaja ich ciekawość i edukuje ich w kwestii miłości… Takie wychowanie do życia w rodzinie – włoska edycja (śmiech). Zdecydowanie ta rola, z tych, w które miałam do tej pory okazję się wcielić, jest dla mnie największym wyzwaniem, bo jest mi najbardziej odległa.

W jakich rolach czujesz się lepiej – komediowych czy bardziej dramatycznych?

Chyba nie mam jeszcze takiego doświadczenia, żeby się tak wypowiadać. Każda rola wymaga od aktora dużej elastyczności i polubienia swojej postaci, odpowiedniego nastawienia i przygotowania. Także nie można powiedzieć, w której czuję się lepiej. W każdej czuję się dobrze.  

W jaki sposób przygotowujesz się do konkretnej roli?

To na pewno zależy od tytułu. Jeśli chodzi o Zakonnicę, to musical napisany na podstawie filmu, podstawą dla mnie było więc obejrzenie tego dzieła. Oglądałam także nagrania musicalu ze sceny broadwayowskiej czy londyńskiej. Potem dodawałam do obejrzanych wzorów  nieco siebie i starałam się wyciągnąć jakąś średnią z tych wszystkich składowych. Podobnie było z Saraghiną. Zupełnie inaczej jest, kiedy postać tworzy się zupełnie na nowo, tak jak w przypadku Mary z Pilotów. To autorska produkcja Teatru Muzycznego ROMA, światowa premiera tego tytułu, więc nie można było czerpać od artystów wcześniej już wcielających się w tę rolę. Tutaj bardzo pomocne były rozmowy, artykuły czy książki historyczne, oglądanie fotografii z tamtego okresu. a także konsultacje historyczne, które miały miejsce przy projektowaniu i szyciu naszych kostiumów czy tworzeniu scenografii, a nawet fryzur. To wszystko bardzo pomogło wczuć się w klimat tamtych lat. Jako osoba, która dopiero wszystkiego się uczy i zaczyna swoją przygodę zawodową, niesamowitym zaszczytem jest dla mnie czerpanie od moich scenicznych, bardziej doświadczonych kolegów. Zdarzało mi się nawet prosić wprost o pomoc, gdy brakowało mi pomysłów na daną scenę. Nieoceniona jest także współpraca z koleżankami, z którymi współtworzy się daną rolę, jak również z partnerami scenicznymi. Często sami coś tworzymy i potem przedstawiamy swoje propozycje podczas prób reżyserom. Oczywiście, to oni są kluczowymi osobami w tworzeniu postaci/scen i to oni często prowadzą aktora po sznureczku swojej wizji. Bardzo dużo daje mi także inspirowanie się fotografiami czy obrazami, a także literaturą i filmami niezwiązanymi z danym tytułem, ponieważ tam czasem można dostrzec bohatera, którego cechy czy zachowanie mogą potem pomóc przy kreowaniu postaci. Inspiruje mnie również obserwowanie ludzi, bo to absolutna kopalnia charakterów i zachowań, z której można czerpać w nieskończoność.

Masz swoje musicalowe autorytety?

Mam to szczęście i zaszczyt, że mogę pracować z moimi autorytetami musicalowymi. Są to osoby, które od lat podziwiałam  z widowni, a teraz mogę czerpać z ich wiedzy i doświadczenia, obserwując ich w pracy, rozmawiając z nimi, podpytując.. Nazwiska mogłabym wymieniać długimi godzinami, a i tak pewnie nie wymieniłabym wszystkich. Bardzo podziwiam artystów występujących na West Endzie cz Broadwayu, jednak górę bierze u mnie patriotyzm i to właśnie polska scena musicalowa najbardziej mnie inspiruje.

Jako kogo widzisz siebie za pięć lat?

Jako szczęśliwą, realizującą się prywatnie i zawodowo trzydziestolatkę (śmiech).

Czyli nie ciągnie Cię w stronę śpiewu, solowej kariery?

Muzyka rozrywkowa to moja pasja. Znam mnóstwo piosenek, artystów i myślę, że jeszcze kiedyś wygram finał Jaka To Melodia w sześć sekund! (śmiech) Nie wiem jednak, czy widzę się jako artystkę z własnym zespołem i repertuarem… Może kiedyś.? Póki co, dobrze mi w teatralnych kuluarach.. (śmiech)

Jakie masz marzenia oprócz musicalu?

Być szczęśliwą (śmiech). Strasznie banalne, wiem, ale taka jest prawda. To jest najważniejsze w życiu – być szczęśliwym.

Co w Twoim zawodzie jest najgorsze?

Wydaje mi się, że niespełnienie oczekiwań publiczności. Widzowie przychodzą po pewne emocje, po oderwanie od rzeczywistości, a naszym zadaniem jest przenieść ich na te dwie godziny w inną rzeczywistość. Najbardziej przykro jest, kiedy to się nie udaje. Mam nadzieję, że zdarza się to bardzo rzadko. Drugim najgorszym wg mnie aspektem jest sytuacja, gdy – czasem z przyczyn niezależnych od nas, np. zdrowotnych – można ten zawód przestać wykonywać. To by było straszne – nie móc robić tego, co się kocha.

Jakieś wpadki na scenie?

Oj tak (śmiech). W tamtym roku śpiewałam podczas koncertu z piosenkami Brela w Teatrze na Plaży w Sopocie i… po prostu zapomniałam tekstu. Zaśpiewałam pierwszą zwrotkę, a potem już miałam w głowie absolutną pustkę.

Co zrobiłaś?

Próbowałam zacząć jeszcze raz. Zaśpiewałam do tego samego miejsca i znów się zacięłam. Koledzy próbowali podpowiadać mi tekst z kulis, ale byłam tak zestresowana, że nic nie słyszałam. To była moja największa – jak dotychczas – wpadka (śmiech).

Byłaś wymieniona w Polityce. Jak się czujesz jako nadzieja polskiej sceny musicalowej?

(śmiech) Cóż to za tytuł! (śmiech). To jest niesamowity zaszczyt być wymienioną obok nazwisk takich jak Tomasz Steciuk czy Janusz Kruciński. Dumą napawa mnie fakt, że zostałyśmy tam wymienione we trzy z moimi  wspaniałymi, przezdolnymi koleżankami ze studiów – Agnieszką PrzekupieńAnastazją Simińską. To jest niesamowite wyróżnienie, zaszczyt, szczęście i wzruszenie. a także ogromna motywacja do dalszej pracy.

Czyli lecisz dalej?

Jak to dziewczyna pilota! (śmiech)

Fajnie Ci się układa, od razu po studiach Zakonnica

Jakoś tak mi się poszczęściło (śmiech).

Jak Ci się mieszka w Warszawie?

Bardzo dobrze! Warszawa daje dużo możliwości – zawodowych, towarzyskich… Przede wszystkim podoba mi się, że to miasto bardzo rozwinięte kulturalnie i tak naprawdę można tu codziennie być w innym teatrze na innym spektaklu czy na innym seansie w kinie. Można też codziennie napić się kawy w innej kawiarni. Nasza stolica ma bogatą historię, o której można dowiedzieć się odwiedzając muzea czy różne wystawy. Można też poobserwować pawie i wiewiórki w Łazienkach Królewskich, co też często robię, albo po prostu posiedzieć nad Wisłą. Na pewno każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jak śpiewała Beata Kozidrak – w końcu to całkiem duże miasto (śmiech).

Twoje sposoby na relaks?

Jak wspominałam powyżej – uwielbiam chodzić do teatrów i do kina. Relaksuje mnie słuchanie muzyki, rysowanie.. Czasem lubię też po prostu zniknąć dla świata w czeluściach swojej kołdry, jedząc niezwykle niezdrowe rzeczy i oglądając bajki Disneya (śmiech).

Co innego byś mogła robić w życiu?

Interesuję się charakteryzacją i wizażem, więc może mogłabym zostać śpiewającą make up artist! (śmiech)

Lubisz koty?

Bardzo, zwłaszcza zielone i pluszowe (śmiech). A tak na serio, to jestem straszną kociarą (śmiech). Ja w ogóle lubię zwierzęta.

Na jakich musicalach byłaś w Londynie?

Na Upiorze w Operze w Her Majesty Theatre, Les Miserables  w Queen’s Theatre, Królu Lwie w Lyceum Theatre Wicked w Apollo Victoria Theatre.

Widzisz dużą różnicę pomiędzy poziomem na West Endzie a w Polsce?

Na pewno West End ma dłuższą historię. Tam pierwsze teatry powstawały już w epoce wiktoriańskiej, a w tej chwili liczbę teatrów w tej dzielnicy stolicy Anglii szacuje się na około czterdzieści! Mieli więcej czasu, by  opanować tę sztukę, jaką jest musical. W Polsce ta dziedzina dopiero się rozwija. Mamy tak naprawdę tylko kilka teatrów muzycznych w naszym kraju. Niektóre mają już swoje jubileusze, jak Teatr Muzyczny w Gdyni, ale inne to dużo młodsze instytucje lub takie, które zmieniły niedawno swoje profile, np. z operetek na teatr muzyczny (jak Poznań czy Łódź). Bardzo młode – poza Studium Wokalno-Aktorskim przy Teatrze Muzycznym w Gdyni, które działa od 1966 roku – są także kierunki musicalowe na uczelniach wyższych artystycznych w naszym kraju. Na pewno na zachodzie kultura jest także lepiej dofinansowana. Pomimo tego wszystkiego z  ogromną dumą mogę szczerze powiedzieć, że pod względem poziomu artystycznego – nie ustępujemy kolegom z zachodu czy nawet wschodu! Byłam na Upiorze w ROMIE w Warszawie, w Her Majesty Theatre w Londynie i w MDM Theatre w Moskwie i naprawdę nie było różnicy między spektaklami angielskim i rosyjskim a polskim! Wzrasta nasza świadomość, zwiększa się liczba miejsc, gdzie można rozpocząć edukację musicalową w Polsce, a coraz bardziej wykwalifikowana kadra, która sama często pobiera nauki za granicą, np. w Londynie, wypuszcza spod swych skrzydeł coraz to lepiej przygotowaną do zawodu młodzież. Powstaje także coraz więcej szkół czy zajęć musicalowych dla młodych ludzi, takich jak chociażby Artfire czy Musicamp.

Masz kontakt z fanami?

Zostałam bardzo mocno zmotywowana do założenia swojej strony na facebooku przez autorkę pewnego polskiego bloga musicalowego… (śmiech) Ale nie żałuję, ponieważ faktycznie dobrze jest mieć miejsce, w którym mogę udostępniać informacje o spektaklach, koncertach itp., a informacje te nie będą mieszać się z linkami z youtube’a czy innymi moimi prywatnymi postami. Celowo unikam określenia fanpage, bo nie uważam, żebym była gwiazdą, która posiada fanclub. Natomiast, jeżeli ktoś chciałby do mnie napisać, co faktycznie się zdarza, to myślę, że ta strona jest do tego odpowiednim miejscem.

Zapraszamy Was na stronę Marty Burdynowicz, jej instagram. Tu możecie jej posłuchać. W nowym sezonie zobaczycie ją w Pilotach, Zakonnicy w przebraniu, Nine i jednym nowym premierowym spektaklu. Wypatrujcie także koncertów.

Znacie Martę? Widzieliście ją na scenie w którejś z wymienionych ról? Podzielcie się w komentarzach.