Musicalowe podsumowania roku stają się powoli tradycją bloga (tu rok 2018, a tu 2019). Zawsze lubię wspominać miniony rok właśnie pod kątem musicalowym, bo wracają wszystkie wspomnienia z moich podróży. Ten rok był inny niż wcześniejsze, teatry przez większą jego część były zamknięte. I chociaż wypada mniej spektakularniej niż poprzednie lata, jeśli chodzi o liczbę widzianych przeze mnie spektakli (udało mi się zobaczyć 20), dzięki temu, że dość intensywnie go zaczęłam, udało mi się zobaczyć naprawdę sporo. Nie będę tym razem wyliczać spektakli, a jedynie wymienię kilka elementów, które okazały się magiczne.
Rola, w której wszystko gra
Miss Saigon to musical, który pokochałam wiele lat temu, a odkąd pojawił się na deskach Teatru Muzycznego w Łodzi, jeździłam na niego, kiedy tylko mogłam. W tym roku udało mi się dotrzeć jedynie raz, w połowie stycznia. Pojechałam specjalnie dla nowej osoby w obsadzie – w rolę Ellen zaczęła się wcielać Kaja Mianowana. I mimo że uważam, że zarówno Agnieszka Przekupień, jak i Edyta Krzemień są w swoich rolach bardzo dobre, dopiero Ellen Kai pokochałam w całości. Jest to rola bardzo wyważona i jednocześnie emocjonalna. Kaja sprawiła, że mój pogląd na ten musical w pewnym momencie przewrócił się do góry nogami, bo zamiast całym sercem być po stronie Kim, nagle zaczęłam współczuć Ellen.
Największe emocje w teatrze
Ten rok należał do Aidy, na którą dotarłam 7 razy. Mieszkam blisko Teatru Muzycznego Roma i bardzo często zdarzało mi się odkupić bilet za połowę ceny dosłownie na kilka godzin przed spektaklem. Chodziłam więc, wybierałam obsady, porównywałam różne aspekty tego musicalu. Jeden moment z tych wszystkich spektakli zapamiętam na zawsze. Po raz pierwszy oglądałam Aidę niemal z samego środka pierwszego rzędu. Już pod koniec musicalu pojawia się repryza utworu Zawiła gra. Ten moment zawsze mnie porusza, bo w teatrze robi się ciemno, na scenie zostają tylko Aida i Radames. Wtedy jednak miałam wrażenie, że poza mną nie ma nikogo więcej w teatrze. Dzięki pierwszemu rzędowi nie widziałam innych ludzi, a aktorów miałam na wyciągnięcie ręki. I kiedy Anastazja powoli zaintonowała Ludzki los to zawiła jest gra, człowiek ciągle za czymś gna, zgasły zupełnie światła, nagle poczułam, że tym razem słowa trafiają do mnie jeszcze bardziej, w tej ciemności przebijał się powoli tylko ten utwór i tak emanował emocjami Aidy, że niemal byłam w stanie je poczuć. I mimo że w teatrze płaczę niezwykle rzadko (o wiele częściej zdarza mi się to na koncertach), wtedy rozpłakałam się tak bardzo, że rozmazała mi się stojąca kilka metrów przede mną Anastazja. Repryza Zawiłej gry wzrusza mnie bardzo i niejednokrotnie później na niej płakałam, jednak tak silnych emocji, jak podczas tego jednego spektaklu, nie poczułam już nigdy więcej.
Czarno w sercu, czyli nowy wymiar musicali
Jako wierni fani musicali mamy świadomość, że musicale nie są wyłącznie fajną rozrywką (chociaż lekkiego spektaklu od czasu do czasu potrzebujemy). O poziom wyżej przeniosło nas w ostatnim czasie Next to normal. W pandemii pojawiło się jednak coś jeszcze – musical Thrill me. I ten spektakl był najmocniejszą rzeczą, jaką widziałam w teatrze. Nie trzeba dużo – dwóch aktorów i pianistka, dość oszczędna scenografia. Tylko ta historia – opowieść o psychice szaleńca, o psychozie, o dramacie, jaki się rozgrywa w głowie, a nawet o strachu – bo w pewnym momencie autentycznie zaczęłam się bać tego, co się tam działo. Wszystko mistrzowsko opowiedziane przez Maćka Pawlaka i Marcina Januszkiewicza przy wspaniałym akompaniamencie Kariny Komendery. Po wyjściu z teatru stwierdziłam: Fantastyczny spektakl. Nigdy więcej na niego nie pójdę. I teraz, po kilku miesiącach, kiedy Wam o tym piszę, przechodzą mnie ciarki. Thrill me budzi grozę i podziw, odrzuca i zachwyca, otumania i hipnotyzuje. To spektakl, który tworzy perfekcyjną całość i będę polecać go każdemu – nie mówcie jednak, że nie ostrzegałam.
Piękno w klasyce
Mam wrażenie, że już nie pamiętam czasów, kiedy z dnia na dzień decydowałam się na wyjazd. Tak jednak było 3 lata temu. Podróż nie była daleka – z Poznania do Leszna to godzina pociągiem. O samym spektaklu nie wiedziałam zbyt wiele – poza tym, że jest oparty na piosenkach Agnieszki Osieckiej i występuje tam Anastazja Simińska, którą po raz pierwszy zobaczyłam na scenie zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Te dwa aspekty jednak wystarczyły, by zapakować się w pociąg i pojechać. Ze spektaklu wyszłam oczarowana. To jedno z tych dzieł, które mogłabym oglądać kilka razy, dlatego było mi bardzo przykro, kiedy nagle, bez zapowiedzi, Abonament na szczęście zniknął z afisza. Trudno opisać moją radość, gdy dowiedziałam się, że będzie wystawiany w Warszawie. W spektaklu zakochałam się ponownie, i mimo że Beata Kawka w głównej roli zdecydowanie bardziej do mnie trafiła, Abonament ma w moim sercu miejsce szczególne. I jak tylko teatry otworzą się na stałe, z pewnością będę na niego wracać.
Nowy wymiar muzyki
Kiedy teatry były zamknięte, a koncerty odwołane, pojawił się on – Azyl. Był jak słoneczko w nowej rzeczywistości i dał nam więcej, niż byliśmy w stanie sobie wyobrazić. Zniknęła bariera w postaci mikrofonów, nagle znaleźliśmy się tak blisko artystów, jak to tylko możliwe. I rozbrzmiała muzyka. Bez nagłośnienia, z repertuarem kształtowanym przez publiczność, z herbatą lub winem i z rozmowami. Nagle poczuliśmy, że musical to nie tylko wielkie, wieloobsadowe spektakle, ale też kameralne spotkania ludzi, których łączy miłość do tego gatunku. Powstało miejsce, do którego się tęskni i ciągle chce się wracać.
Bo cuda dzieją się, gdy wierzysz w nie
Przy tylu musicalach, ile widziałam, siłą rzeczy poznałam wielu kompozytorów. Część z nich bardziej do mnie trafiła, pozostali nieszczególnie zapisali się w moim sercu. W czołówce ulubieńców z pewnością znajduje się Stephen Schwartz, kompozytor mojego ukochanego musicalu. Z marszu zakochałam się w innych jego dziełach, takich jak bajka Książę Egiptu. Cóż to było za niesamowite przeżycie, gdy tę animację mogłam zobaczyć na scenie już kilka dni po jej premierze na West Endzie. Bajeczna scenografia w połączeniu z pięknie opowiedzianą biblijną historią i cudowną muzyką sprawiły, że The Prince of Egypt zapisał się w czołówce moich ulubionych londyńskich spektakli.
Musicalowe Nagrody Widzów
Wyjątkowo krótki sezon sprawił, że długo wahałam się, czy druga edycja Musicalowych Nagród Widzów powinna się odbyć. Zaryzykowałam jednak i ani razu tej decyzji nie żałowałam. Widziałam autentyczną radość nominowanych, a potem nagrodzonych – i czułam wielką dumę, że oto tworzymy coś nowego w historii musicalu. To my, widzowie, doceniamy tych, którzy tworzą spektakl. Duma była jeszcze większa, gdy moja wypowiedź o naszych Nagrodach trafiła do książki wydanej razem z płytą z Pippina.
To był trudny rok, mimo wszystko jednak udało mi się w nim znaleźć wiele pięknych rzeczy. Wierzę, że w tym roku będzie ich jeszcze więcej. Jak upłynął Wam 2020? Macie z niego piękne wspomnienia?