next to normal
fot. Teatr Syrena

Przez lata w Polsce narosło wiele mitów związanych z musicalem. Że jest prosty i ma wyłącznie bawić. Ot, pośpiewają, trochę potańczą, pośmiejemy się, wyjdziemy. Musical był traktowany jako niższa forma teatru, nie tylko przez widzów, lecz także w samym aktorskim świecie. Takie przekonanie sprawiło, że wiele osób nie lubi musicali. Jednak jeśli ktoś choć trochę pozna ten gatunek, przekona się od razu, jak bardzo to podejście jest krzywdzące. Szczególnie że istnieje wiele musicali, które poruszają tematy bardzo trudne. Czy jednak w naszym kraju się przyjmą? Próbę sprawdzenia tego podjął Jacek Mikołajczyk, dyrektor Teatru Syrena. W ubiegłym tygodniu odbyła się prapremiera musicalu, jakiego jeszcze u nas nie było. Czy polscy widzowie pokochają Next to normal?

Next to normal

Rodzina Goodmanów wydaje się typową amerykańską rodziną. Rodzice, dwoje dzieci. Dni mijają im na pracy, szkole, grach, konkursach, sprzątaniu. A jednak w ich rodzinie pojawia się nieproszony gość – choroba afektywna dwubiegunowa, na którą cierpi Diana. Mimo że leczy się na nią już od 16 lat, wzloty i upadki w jej życiu są na porządku dziennym. Szybko jednak można zauważyć, że choruje nie tylko Diana – bo jej choroba dotyka całej rodziny.

Świat oczami Diany

Dotyka męża, który choć stara się wspierać ukochaną, czasem już nie ma na to sił. Dotyka syna Gabe’a, wobec którego Diana jest nadopiekuńcza. Dotyka wreszcie córki Natalie, która od narodzenia jest przez matkę odtrącana. Historia rodziny zaczyna się zmieniać, kiedy Diana trafia do nowego psychiatry, który proponuje jej dość kontrowersyjną terapię. Na jaw wychodzą przerażające fakty, a widz, który widzi świat oczami Diany, nagle przestaje wiedzieć, co w tym świecie jest prawdziwe, a co jest jedynie efektem jej urojeń.

Tam, gdzie brakuje już słów

Historia opowiedziana w Next to normal porusza niemal każdego, kto się z nią zetknie. Usłyszałam kiedyś piękne słowa, że tam gdzie nie da się już nic powiedzieć, tam zaczyna się śpiewać. I to jest w tym musicalu ukazane. Spektakl, który jest niemal w całości zaśpiewany, tworzy głównie wspaniała muzyka. Muzyka, która historię opowiada niemal tak dobrze, jak aktorzy. Buduje napięcie, wprowadza chaos, jaki ma w głowie Diana, a jednocześnie budzi w widzu niepokój – tam nie ma stagnacji, nie ma porządku, są emocje, nieoczekiwane zwroty akcji. Wspaniałe zbiorówki przeplatane energetycznymi solówkami lub pełnym rozpaczy wołaniem. Rozczulające duety czy rozdzierające kwartety. Rockowość tego musicalu silnie wpływa na odbiór.

Wysoki poziom aktorstwa

Który byłby zupełnie inny, gdyby nie rewelacyjna obsada. Przede wszystkim ukłony w stronę Katarzyny Walczak, której rola od początku do końca była dopracowana w najdrobniejszym szczególe. Widać było jak na dłoni cierpienie Diany i jej ogromną radość. Okresy depresji przeplatane manią, ból, zdezorientowanie, rozpacz, nadzieję. Od pierwszej sceny aktorka przekonała mnie do swojej wizji świata, do tego, jak ona go postrzega. I chociaż postronnej osobie trudno zrozumieć, co czuje chory na chad, to kreacja Walczak odrobinę nam to przybliża. Nie odstaje także jej mąż, w którego wciela się Przemysław Glapiński. Związany z Dianą na dobre i złe, łapie się wszystkiego, byle tylko pomóc. Widać, że czasem już nie daje rady, że sam się w tym gubi, a jednak trwa. Glapiński ma w sobie coś prawdziwego w kreacjach aktorskich – jak zostałam jego fanką w Rodzinie Addamsów, tak cały czas to stanowisko podtrzymuję. Tu nie ma parodii, nie ma zabawy, jest ludzki dramat, jest świat, który się sypie, którego wydaje się, nie da się ratować, a wszystko jest w jego kreacji autentyczne. Podobnie jak w przypadku Gabe’a. Marcin Franc niejednokrotnie udowodnił mi czy to w Jesus Christ Superstar, czy w Pilotach swój niezwykły talent aktorski. Gabe to postać, która w całym spektaklu jest najbardziej tajemnicza. Dzięki niemu przechodzimy przez całe spektrum emocji. Jest radość, zdziwienie, zdezorientowanie, wściekłość, ból i rozpacz. Franc w każdej z tych wersji wypada świetnie i wciąga widza w swój świat. Bo Gabe’a się w pewnej chwili nienawidzi, a w następnej razem z nim ma się ochotę płakać. Fantastycznie zaśpiewany utwór Jestem tu to zdecydowanie jedna z perełek tego spektaklu, która na długo po wyjściu siedziała mi w głowie, a cały obraz stworzony w tym songu sprawił, że rzeczywistość, którą poznaliśmy na początku, rozsypała się jak domek z kart.

I wreszcie Natalie – nastoletnia córka, na której choroba matki odbiła się chyba najbardziej, czyli Karolina Gwóźdź. Aktorka od samego początku zachwyciła mnie swoim wokalem, potem również aktorstwem. Nastolatka, która w pewnym momencie zaczyna się buntować przeciwko swojemu życiu, a jednocześnie boi się zaangażować. Kocha matkę i jednocześnie chciałaby, żeby zniknęła. Jej wewnętrzną walkę i bunt widać na scenie w grze, w mimice aktorki. Trochę zblazowany, wyluzowany chłopak Henry, który na scenie nagle dorośleje, to zasługa Michała Juraszka. Świetnie też poradził sobie Maciej Maciejewski jako doktor Madden. Postać niemal okrojona z emocji jest katalizatorem wydarzeń. Na wszystkich patrzy z dystansem. W widzu wzbudza początkowo sympatię, ze względu na swój rockowy charakter, później jednak coraz większą grozę.

Pole dla wyobraźni

Przez cały spektakl byłam zafascynowana scenografią, której niemal nie było. Na scenie znajdowała się głównie wielopoziomowa konstrukcja. To jednak w zupełności wystarczyło – dzięki obecności stołu widzieliśmy dom, a łóżko w tle dawało sypialnię. Dwa fotele przenosiły nas do gabinetu doktora, a pianino na salę, w której zaraz odbędzie się koncert Natalie. Ten ascetyzm dawał pole manewru wyobraźni, która mogła tam zaszaleć także dzięki niesamowitej grze świateł. Światła umieszczały nas w świecie Diany. Pobudzały i uspokajały. Ani na chwilę nie pozwoliły tego świata opuścić.

Życie na scenie

To jeden z nielicznych spektakli, na którym w czasie przerwy było tak cicho. Cała historia, która odbywa się na scenie, porusza i zmusza do refleksji. Niejednokrotnie wywołuje w widzach płacz i zmusza do zastanowienia się: a co ja bym zrobił na jej/jego miejscu? Ze spektaklu wyszłam nieco roztrzęsiona, ale z mocnym przekonaniem, że było warto. Next to normal w Teatrze Syrena to jeden z tych musicali, które po prostu trzeba zobaczyć. Tu nie ma wielkiego zespołu, synchronicznych układów czy scenicznego rozmachu. Jest życie. A to chyba ten element, którego od teatru oczekujemy najczęściej.

Szczegóły spektaklu:

Data:

5.04.2019 r.

Obsada:

Diana – Katarzyna Walczak

Dan – Przemysław Glapiński

Natalie – Karolina Gwóźdź

Gabe – Marcin Franc

Henry – Michał Juraszek

Dr Madden – Maciej Maciejewski

 

Ogólna ocena: 9/10

Ulubieńców nie będzie, bo każdy zachwycił mnie tak bardzo, że nie potrafię wybrać.

Byliście już w Teatrze Syrena na Next to normal? Co sądzicie o tym spektaklu? Czy forma musicalowa jest według Was odpowiednia na tego typu treści?