Pamiętam ten moment, kiedy zastygłam w pracy bez ruchu, bo w radiu powiedzieli, że rząd przymierza się do otwarcia teatrów. Był luty. Niecały miesiąc później zastygłam znowu, bo zamknęli województwo mazowieckie, czyli moje kulturalne plany legły w gruzach. Obecnie, po miesiącu „wolności” wróciliśmy do kulturalnego odwyku. Mimo że zamknięte jest tylko kilka województw, w obecnej sytuacji nie podejmuję się wyjazdów poza Warszawę w najbliższym czasie. Patrzę jednak na ten miesiąc i jestem wdzięczna, że udało mi się go właściwie wykorzystać.

Pożegnanie z Aidą

Przede wszystkim mogłam się pożegnać z tytułem, na którym w ostatnim czasie bywałam najczęściej. Nadal nie uważam Aidy za musical wybitny, choć twierdzę, że ma wybitną obsadę, która ten spektakl robi. I może to bliskość Romy od mojego miejsca zamieszkania, może to częstotliwość grania, może tęsknota za teatrem, a może te emocje sprawiały, że z jednego zaplanowanego spektaklu zrobiły się trzy. Pierwszy, pieczołowicie wybierany termin, był wyjściem z gośćmi, którzy wyczuli, że to może być jedna z ostatnich okazji, by Aidę zobaczyć (oni po raz pierwszy, a ja… 14) i przyjechali z drugiego końca Polski. Drugi podyktowany zmianą obsady i tęsknotą za poszczególnymi aktorami na scenie. Trzeci, najbardziej spontaniczny, był formą pożegnania. Wiedziałam, że jestem po raz ostatni przed długą przerwą, więc bardziej skupiałam się na czerpaniu radości z każdej sekundy. Spotkanie z Aidą po przerwie pokazało mi, jak wielką siłę ma spektakl, który wywołuje emocje. I, może nieco paradoksalnie, jak pandemia może wpłynąć na kreowanie postaci przez niektórych aktorów. Osoba, której do tej pory raczej w tym spektaklu unikałam, nagle stworzyła postać, której oglądanie i podziwianie stało się dla mnie zaskakującym zachwytem. Aida, przy dobrych wiatrach, wróci po wakacjach. A ja, na ile znam siebie, wrócę do niej najszybciej, jak się da.

Totalny reset nad morzem

Zanim jednak dotarłam do Romy, pojawiła się możliwość wyjazdu, z której skorzystałam najszybciej, jak się dało. Na pierwszy weekend otwarcia Teatr Muzyczny w Gdyni zaproponował Avenue Q. Spektakl, który widzowie nazywają terapeutycznym. Który nie ma litości dla nikogo, a w dodatku jest chyba jedynym musicalem, w którym akceptuję takie nagromadzenie przekleństw. Z Avenue Q człowiek wychodzi rozluźniony i zwyczajnie odprężony. Przy okazji tego wyjazdu zdałam sobie sprawę, jak bardzo teatr determinował moje wyjazdy. Tutaj też – był bezpośrednim impulsem, bym mogła pojechać nad morze, które tak bardzo kocham. Ten weekend był mi niesamowicie potrzebny – poza teatrem był dla mnie spotkaniem z ludźmi, z morzem, z przyrodą, dobrym jedzeniem i radością. Naładował akumulatory, które tego naładowania w pandemii bardzo potrzebowały.

Azyl

A jak pandemia, to i cudowne dziecko tego podłego czasu, czyli Azyl. Miejsce, w którym człowiek odpoczywa muzyką. Do Azylu dotarłam w lutym trzy razy i czuję, że to nadal za mało. Jeszcze się nie nasyciłam jego energią, zabrakło mi jeszcze paru piosenek, kilku anegdot, niewyśpiewanych musicali. Spędziłam tam jednak trzy cudowne wieczory: koncert urodzinowy Kuby Wociala i jego koncerty z Anastazją SimińskąMartą Burdynowicz. To magiczny czas spotkań: przede wszystkim z ludźmi. W Azylu najpiękniejsze jest to, że tam nie tylko gwiazdy wieczoru są istotne – tam każdy jest na swoim właściwym miejscu – jednakowo ważny i potrzebny. Musical nas gromadzi, spaja, jest tłem i dążeniem, ale to my wszyscy ten wieczór tworzymy. I dlatego nie ma takiego drugiego miejsca chyba na całym świecie.

To, co się nie udało

Mimo że ten czas był bardzo intensywny, nie wszystkie plany doszły do skutku. Nie udało mi się dotrzeć na Rodzinę Addamsów, za którą strasznie się stęskniłam, bo minęło już półtora roku od mojego ostatniego spektaklu. Gdzieś w głowie migotały też plany na najbliższy czas, które w tym momencie rozsypały się jak domek z kart.

W tym ponownym zamknięciu nie ma we mnie jednak rozpaczy. Chociaż prawdopodobnie to znowu rozstanie się na dłużej, przyjmuję to łagodnie. Patrzę na Broadway i West End, które są zamknięte już od roku. Ja miałam swój miesiąc marzeń – czas, by znowu się nasycić, by poczuć te emocje. Nie tak dawno wydawało mi się, że już nie tęsknię – wystarczyło jednak zasiąść na widowni, by fala tęsknoty zalała mnie ze zdwojoną siłą. Teatrze, dobrze, że byłeś. Liczę na to, że wrócisz jak najszybciej.